Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

on umarł, odparł arendarz, lecz widząc, że ostrzeżenie jego nie odnosi skutku, machnął ręką z pogardą i wyszedł do drugiej izby.
Wyglądało, bowiem wszystko na to, że dwór jest gniazdem opryszków, z którymi arendarz ma spółkę. Przypuszczenie to bynajmniej mnie nie zniechęciło. W mniemaniu własnem uchodziłem podówczas za szalenie odważnego zucha i wcale radbym był odegrać rolę owego bohatera z powieści, który w ruinach zamku, mającego opinję nawiedzonego przez duchy, odkrył jaskinię fałszerzy pieniędzy.
Niewiele już miałem czasu trzeba było mi spieszyć. Rozkazawszy więc ordynansowi, by zajechał przed dwór marszałka punktualnie o pierwszej w nocy, zapaliłem latarnię i dobrze płaszczem otulony, z nasuniętą na uszy czapką, pobrnąłem we wskazanym kierunku.

III.

Trafić nie było trudno. Uszedłszy kilkaset kroków w stronę rzeki, ujrzałem w polu charakterystyczną kępkę drzew w tym czasie ażurową, a śród niej ciemny kształt drewnianych zabudowań. Nad dworem wznosił się czysty księżyc, ale tak wprost ponad nim, jakby wystrzelony z komina.
Brnąć tak przez pole, po kolana w śniegu, nie należało do wielkich przyjemności; już docho-