Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szmeru zsunął się po poręczy na dół. Wrócił, kiedy już szarzało. Wächter był sam; urządził sobie kwaterę w stróżówce, której drzwi wiodły do bramy. Rozwidniło się trochę i wtedy go poznali po ruchu, jakim poprawił automat, i po drewnianej kaburze pistoletu, którą nosił nisko na długich rzemiennych rapciach. Był to Krwaworączka. Uri wsunął się cicho na następny strych, należący już chyba do drugiej kamienicy. Zyga stał oparty o pochyłą ścianę, z rękami w kieszeniach, wdychając zimne powietrze wpadające ciasnym okienkiem. Słońce wzeszło i słabe światło padło na suchą, smutną twarz, puste oczy, wklęsłe skronie, rozciągnięte w nieśmiałym uśmiechu usta. Noc wysączyła z niego krew i Zyga był szary jak popiół. Chwilę zwlekał. Bezbronnym ruchem przetarł palcami czoło. Chciał jeszcze coś powiedzieć; machnął ręką i zawrócił w kierunku, skąd przyszli. Elijahu brudną, bosą stopą powoli pocierał łydkę. Ranny chłód wstrząsał nimi i zaschło w gardle, pełnym kurzu. Już było jasnawo. Widzieli mur, utrąconą cegłę w murze i wyżej uchwyt na lewą rękę w miejscu, gdzie ciemniała plama krwi; z góry wyraźnie rysował się krótki, może metrowy odcinek szczytu, z którego usunięto szkło, a dalej zastygłe w zaprawie sterczały szczerbate dna butelek i ostre drzazgi stłuczki. Zielony hełm Wächtera pokazywał się, znikał. Raptem usłyszeli hałaśliwy brzęk blaszanki, wyrzuconej na ulicę. Hałas powtórzył się; Zyga wołał coś z daleka, parę domów w prawo, a Krwaworączka dalej tkwił na posterunku i nie dał się wywabić z tego miejsca. Elijahu mocno ścisnął Dawida za ramię, szepnął: „Jak Łotysze już wyszli, to po nas.” Ale Ło-