Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poboru posada żółtego kosztowała trzysta złotych. Dobrze mówię? Teraz niach ceny skoczyły do tysiąca, ale skoczą wyżej. Strach zrobi swoje, wiem, co mówię. Bezpieczeństwo, Żyd zapłaci każdą cenę, żeby uratować głowę. Nadejdzie czas — powiedział z siłą — że za pałkę będzie płacił złotem. A drugiego sprzeda za psi grosz, o.
Ciotka Chawa uniosła się tak, że peruka jej spadła na ucho i obnażyła żółtą skórę czaszki, pokrytą przejrzystymi, wiotkimi kłaczkami.
— Jak śmiesz! — Bezsilnie uderzała piąstką o piąstkę. — Jak możesz? — Poruszona peruka spłynęła na ziemię lekko i płynnie, jak suchy kwiat ostu. — Nie chcę tego słuchać w żydowskim domu z żydowskich ust w dniu żydowskiego święta!
Wuj Jehuda przyklęknął nisko, podniósł perukę z ziemi i podał jej pochyliwszy głowę. Z pogardą odepchnęła rękę bluźniercy. Wyglądała teraz strasznie: łysa, rozzłoszczona, z dzikimi, rozwartymi rozpaczliwie oczami.
— Boże, czemu nie dałeś mi innego losu — szeptała Dora Lewin. — Czemu dożyłam tych strasznych lat. — Jej twarde, rulowane „r” polatywały w powietrzu jak kruki.
— Nadejdą gorsze lata — powiedział wuj Jehuda.
— Coo? — Teraz zaszła w niej niepojęta zmiana. — Co wy wszyscy ode mnie chcecie? — powiedziała tylko ciotka Chawa.
— Aś, aś, aś — ubolewał dziadek. Zakurzoną perukę otrzepał o kolano. Kłąb martwych włosów opierał się niedołężnym dłoniom. — Dzieci, co mówicie. Nie trzeba tak, nie.
Spadły z twarzy ostatnie maski, zagasły światła lampionów, już zamarł dawno świąteczny śmiech.