Przejdź do zawartości

Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Było mu okropnie wstyd, że zwróciła na niego uwagę wszystkich.
— Nawet gdybyś chciał, to nie dostaniesz — powiedział ojciec.
— Kiedy ja nie chcę — powiedział szybko Dawid.
— Naprawdę? — pytał wuj Gedali. Ojciec zaczął się ostro, brutalnie śmiać, a rozmowa toczyła się tymczasem dalej.
— Wszy — wołał wuj Szmuel. — Wszy zagnieździły się w Judenracie. Wszy piją naszą krew i nie przestaną, aż zostanie z nas sucha skóra i kości.
— Żeby choć tyle. Żeby — powiedział prof Baum. — Skóra i kości to dużo.
— Pachołki kahału przeszły na żołd gestapo!
— Nie dam głowy, że nie — powiedział wuj Jehuda.
— Kradną pieniądze z kieszeni Żydów i tymi pieniędzmi kupują sobie łaski Niemców! — Krzyk wuja Szmuela krążył między nimi w gęstniejącym zmierzchu. — Władzy im się zachciało? Ustanowili „radę”, ustanowili „policję”. Otworzyli własne więzienia i własne urzędy podatkowe. Niemcy nawet nie muszą przykładać ręki do tej śruby, sama się obraca i dociska do żywego mięsa.
— O, wa. Co jest? To nic nie jest — mówił wuj Gedali. — Za rok, dwa Niemcy pokażą ci.
— Madagaskar — wtrącił szybko wuj Jehuda.
— Madagaskar — powtórzył wuj Gedali i wyszczerzył zęby. — Wtedy zobaczysz, po jakiej ziemi chodzisz. Tymczasem to wszystko fiume! Dziecinna zabawa w Hamana. Ale pewnego dnia Niemcy powiedzą: „Dość!” Judenrat zrobił swoje. Judenrat może odejść. I adieu, zbawcy. Adieu, Mardocheusze.