Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przykuty do kuny. Skruchę okazywać za grzech, czy poniżeniem płacić za jałmużnę? Nie wiadomo; w każdym razie tam już nie sięgało światło świec, tam nie strzegły lwy przykazań. Tak daleko nie sięgały gałęzie winorośli rozpiętej szeroko nad modlącym się tłumem. Nagle twarz śmiertelnie blada ukazała się w okienku wysoko i znikła, a po chwili buchnął stamtąd śpiew kobiet.
Alle Juden raus!” Gdzie jest? Czy to znów oni? Słychać trzask podkutych butów, trach-tarach, jedno ramię, jedna noga, trach-tarach, patrol jak na paradzie macha kończynami. I krzyk. „Ruhe!” Idą. A tam już kubeł piasku przygotowany stoi sobie na ulicy. Cicho i posłusznie skazani idą pod murek. Następny, następny. Ręce na kark. Plecy o ścianę. A tymczasem patrol przygląda się im ciekawie, tym, co stanowią cel. Unoszą karabiny; będą tak składać się do strzału, znów opuszczać broń do nogi całą wieczność. Ktoś komuś wydaje rozkazy, ktoś inny tłumaczy na rozkaz. Tłumacz ma zeza ze strachu, długie brudne paznokcie, mówi głośno i powoli jak nieobecny, a patrzy w zupełnie inną stronę. Ci, którzy stoją pod murkiem, rozumieją wszystko i bez niego. Jak ich sprzątną, on położy głowę ostatni. Jakiś żandarm denerwuje się, wścieka, każe parchom być cicho. „Du, komm hier, Knabe. Du hast Glück. Du bleibst leben. Weg!” Macha ręką. Jak się który poruszy, to... Dobra, następna grupa. Ale szybko, nie będzie przecież nocował tutaj z powodu paru wszawych łebków, które się same pchają pod lufę. Dobrze liczyć, trzydziestu i ani jednego mniej.
Trupów pod murem przybywało. „Zabrać mi tych Żydków na bok i posypać ulicę piaskiem,