Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jestem! Zdycham, więc jestem.
Uspokojona siadła na łóżku. Dłonią sprawdziła, czy zapałki, świeczka leżą na swoim zwykłym miejscu. Podeszła do kąta, gdzie rozstawione stało łóżko polowe. Długimi, uważnymi ruchami okryła go szczelnie. Na nogi rzuciła stary płaszcz, a brzegi koca wsunęła pod pięty.
— Dawid, ty nie śpisz? — Przez chwilę, krótką jak urwane westchnienie, żal mu się zrobiło samego siebie. Powiedzieć! Ale jak o tym powiedzieć? Leżał cicho pod kocem, milczał i czekał. Może domyśli się sama. — Śpij. Dobranoc — czule powiedziała.
Zyga pokazał mu: „Tędy” — i rozeszli się w dwie różne strony. Było to w połowie drogi między wylotem Ceglanej i Prostej, w okolicach, gdzie schodzili się na pokątny handel kupcy z obydwu stron muru. Przełaz ten miał złą sławę; mały i ciasny, dusił ofiary w przejściu. Szczelinę nad brukiem, którą murarze wybili na ściek w miejscu, gdzie dawniej biegł rynsztok, chłopcy z bandy Barucha Oksa nocą rozdłubali tak, że od biedy odpowiednio wyschnięty szkielet mógł się tamtędy przecisnąć; oglądał ten przełaz długo z bramy domu i dałby wiele za to, żeby zmaleć. Oglądał przełaz nieufnie, zanim przebiegł jezdnię, i rozpaczliwym spojrzeniem pragnął rozkruszyć mur. Pamiętał, że w tym miejscu padł Henio Śledź z żywnością, kiedy utknął mu worek w wyłomie i nie zdążył skryć się w porę przed patrolem, a Mordka Caban, ścigany przez Wściekłego Psa, ze strachu cisnął w błoto kilo słoniny i uciekł stamtąd w ostatniej chwili. Dawid zrobił inaczej; torbę z chlebem i kartofle w worku — niedużo tego było — bez namysłu przerzucił górą, a sam padł na plecy, podciągnął kolana i od-