Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żone, zakryte bezwładną powieką, a drugie obrócił ku górze. Dawid ujrzał czerwony sweterek ciotki Chawy, który wystawał spod kołnierzyka, wdziany na gołą skórę, pod koszulę. Wuj Jehuda powiedział:
— Jonasz to my wszyscy, Niniwą niech będą Niemcy, a Pan nasz jest Jedyny. Zawsze ten sam, taki sam i chwała Mu za to!
Wstał, podszedł do okna i zerwał jednym ruchem derkę, którą zaciemnione były szyby. Ojciec szybko zgasił światło.
— Chcesz, żeby mi wytłukli ostatnie szyby? Jehuda, co robisz?
— Nic. Patrzę.
— Chcesz ściągnąć na nas wszystkich złą kulę? Co robisz?
— Patrzę, może król Niniwy ze strachu przed naszym Panem nakrył głowę workiem i usiadł już w popiele?
Wuj Jehuda wyglądał na ulicę; strzały słychać było teraz z paru stron, trochę dalej, ale bezustannie. Kule świetlne pruły ciemność za oknem. Czy ojciec nie powiedział, że Krwaworączka urządził karnawał? Sobie i nam. Po chwili wuj Jehuda zawiesił derkę, zaciemnił okno, odwrócił się i powiedział suchym, złym głosem:
— Ach, ta żydowska wiara, to żydowskie prawo. Siąść i płakać.
Ojciec wetknął skrawek papieru pod blachę i tym papierem rozjarzył lampę. Czarne płatki sadzy frunęły mu na czoło. Wuj Jehuda opuścił nisko głowę i Dawid widział tylko wklęsłe policzki okryte cieniem. Uri pochylony ku dziadkowi wołał przez stół:
— I my nie mamy prawa do odwetu? My? Nic nie rozumiem! My! W takim razie kto je ma?