Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ce. Kiedy reb Icchok zjawiał się między nimi, otaczali go kołem.
— Owieczki wy moje — mówił. — Owieczki wszawe. Komu jest lepiej? Święto szałasów obchodzą przez okrągły rok. — Śmieli się świszcząc, charcząc, pokasłując. Reb Icchok zdejmował czarny kapelusz i otrzepywał żółty pył, który sączył się z ruin. — Cóż ja? Na cóż wam ja? Kiedy nie odróżniam czerwonki od tyfusu. Przyprowadzę lepiej Obuchowskiego.
I prowadził tam dr Obuchowskiego, który ze słuchawką wetkniętą do ucha i w białym fartuchu zarzuconym na płaszcz grzązł w gruzach rumowiska. Siłą, we dwóch wyciągali z barłogów apatyczne widma i wlekli wśród szlochu rodziny na punkt sanitarny.
— Tyfus szczepić. Wszyscy na dół. — Chaskiel-stróż stukał młotkiem w szynę, jak na alarm.
Otwarta walizeczka z narzędziami. A przed nią długi ogonek charłaków, każdy z zawiniętym rękawem. Dr Obuchowski kłuł, opatrywał ropnie, słuchał skarg. Przytykał szkieletom słuchawkę do żeber, wzdychał i w roztargnieniu patrzył daleko przed siebie na kołyszące się ruiny, skąd kurzyło żółtym pyłem — a po namyśle pisał receptę. Charłacy niechętnie ściągali koszule, odwracali oczy; przyprowadzone dzieci surowo śledziły ruchy lekarza.
Estusia Szafran wyszła ze stróżówki z miednicą na biodrze, zwinnie stąpając po rumowisku. Dr Obuchowski krzywiąc się wsadził ręce do miednicy, z ubolewaniem obejrzał szary ręcznik i zawołał donośnie: — Następny.
Szła spuchnięta Rywa, za nią Rojzełe o ściągniętej, brunatnej twarzyczce. Dr Obuchowski zmarszczył brwi, wypychając językiem wargi zro-