Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uciekł z transportu. Uciekł i wrócił do nich, kiedy mieli go za martwego. Wrócił tutaj.
A Niemcy mówią, że miejsce Żydów jest na wyspie Madagaskar. Dlaczego matka rozpakowała kufer? Tymczasem syreny na okręcie wydały ostatnie słabe tchnienie, kapitan wypalił fajkę i rozkazał podnieść trap. Załoga na pokład. W drogę. Dawid szuka swojej wyspy. Otwiera klaser, wyjmuje długi błękitny znaczek, gdzie smukłe palmy gną się na jasnym piasku i powiewając liśćmi przyzywają statki z oddali. Starannie wyciera palce o spodnie i wyrównuje lekko zawinięty brzeżek znaczka. Brak ząbka, kancera. A kiedy unosi i oddala od oczu wąski skrawek papieru, wtedy widzi maleńki, mglisty obłoczek światła. Prześwitka, na nic. Musi czym prędzej wymienić kancerę na brązową Australię z kangurem. Eli taką ma. Kangurzyca nosi małe w worku i biega z szybkością pociągu, chociaż Australię za piętnaście centów prawie każdy może mieć. Ale kancery lepiej się pozbyć, skoro nie pojadą na Madagaskar. Elijahu zgodzi się chętnie na wymianę. Namawiał Dawida już dawno, jeszcze przed wojną.
Wionęło chłodem z sieni i w nagłym podmuchu pochylił się płomień karbidowej lampy.
— Zamknij drzwi, bo przeciąg — woła matka. Tupot Fajgi, postukiwanie stołka wleczonego niedbale po schodach oddalają się w górę na trzecie piętro.
Wuj Gedali mówi:
— Na Wielkanoc wstał od sederu w połowie i nie mógł dokończyć „Le szana habaa be Jeruszalaim”.
— Przyszłego roku w Jerozolimie, a teraz zamknij drzwi do tej nory! Ledwo można w zimnicy usiedzieć.