Przejdź do zawartości

Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
355
przez Boecker Stove

— Ja nie mówiłam o niczem — rzekła Kassy z ponurą złośliwością.
Niespokojny, przerażony Legris przechadzał się po pokoju.
— O, dojdę do samego źródła tej jeszcze nocy nawet; wezmę pistolety...
— Zrobisz to? położysz się w tym pokoju?... O! chciałabym cię tam widzieć! Postrzelaj tam ze swoich pistoletów, postrzelaj!
Legris tupnął gwałtownie nogą i zaczął przeklinać, złorzeczyć.
— Nie przeklinaj! nie wiesz co cię tam czeka... sza! co to jest?
— Co? — rzekł Legris, drżąc na całym ciele.
Stary zegar ścienny w kącie salonu powoli zaczął bić. Pod wpływem okropnego strachu, Legris nic nie mówił, nie ruszał się. Stojąca przed nim Kassy z błyszczącym, utkwionym w niego wzrokiem liczyła uderzenia.
— Ha, północ! — rzekła. — Teraz ujrzymy! — Odemknęła drzwi wiodące na kurytarz i przyłożyła ucho.
— Słuchaj!... Czy słyszysz?... I podniosła palec.
— To wiatr — rzekł Legris — świszcze jak wściekły.
— Szymonie, chodź tu — szepnęła Kassy, ciągnąc go za rękę ku schodom. — Czy wiesz, co to jest? Słuchaj...
Ostry, przeraźliwy świst rozległ się na schodach i zdawało się, że pochodził ze strychu. Legris pobladł jak ściana, kolana mu się zgięły, zaczął drżeć.
— Weźmij pistolety — rzekła Kassy złowieszczo, z ironicznym uśmiechem, tak że krew zamarła w żyłach Legrisa. — Oto właśnie chwila dla zbadania całej prawdy. Dlaczego nie idziesz?... Teraz się właśnie zaczyna.
— Nie chcę! — zawołał Legris gniewnie.
— Dlaczego? Wszakże niema upiorów... ty to wiesz! No chodź! — I Kassy wbiegła na wschody, a widząc, że on nie idzie, zawołała:
— Chodźże, chodź za mną!
— O ty, djablico! zejdź natychmiast! zejdź Kassy! nie chodź tam czarownico!
Lecz Kassy, wstępując wyżej, śmiała się złowieszczo. On słyszał, jak odemknęła pierwsze drzwi, wiodące na strych. Gwałtowny wiatr, niosąc z sobą straszne krzyki, jęki, zagasił świecę, którą trzymał w ręku, bo przezorna Kassy, przewidując, że wieczór będzie burzliwy, poprzednio już odemknęła okno w dachu. Przestraszony Legris wrócił do sali, za chwilę wbiegła za nim i Kassy blada, lecz spokojna, zimna, jak duch mściciel.
— Spodziewam się, że dość ci tego? — zawołała.
— O, żeby cię djabeł porwał! — krzyknął Legris.
— Dlaczego? Weszłam i zamknęłam drzwi, oto wszystko! I jakże sądzisz, co może być tam na strychu, Szymonie?
— A co ci do tego?...
— Tak, dobrze! ale w każdym razie jestem rada, że nie będę spała tam pod strychem.
Przebiegła Kassy tak natrwożyła przesądnego Legrisa, że chętniejby się zgodził włożyć swą głowę w paszczę lwa, jak zbliżyć się do