Marja na wspomnienie męża i córki zakryła twarz chustką i we flakoniku z orzeźwiającym płynem szukała pokrzepienia sił.
— Wszyscy przeciw mnie! — zawołała głosem wzywającym litości. — Nikt niema najmniejszego względu na moje cierpienia! Nie spodziewałam się, abyś i ty w ten sposób przypominała mi moje nieszczęście; ale któż może pojąć, co ja czuję! Stracić jedyną córkę, którą tak kochałam, męża, który we wszystkiem ze mną się zgadzał. O! to okropnie! Trzeba mieć bardzo mało współczucia, aby mi to wszystko przypominać w taki sposób, z taką obojętnością. Wierzę, żeś mogła mieć najlepsze chęci, aleś postąpiła bez najmniejszego względu na mój stan i położenie.
I zaczęła gwałtownie płakać, konwulsyjnie oddychać, kazała Mami odemknąć okno, zmoczyć sobie głowę spirytusem kamforowym, rozpiąć suknię. Rozkaz po rozkazie wylatywał z ust Marji; a panna Ofelja korzystała z tego chaosu, wymknęła się do swego pokoju.
Przekonała się, że bezskuteczne byłyby wszelkie starania, bo Marja miała niesłychaną skłonność do ataków nerwowych, skoro widziała tego potrzebę; przyzywała je z niesłychaną łatwością, ile razy wspominali jej o ostatniej woli męża lub Ewy względem niewolników. Panna Ofelja napisała więc do pani Szelby list, przedstawiając jej nieszczęśliwe położenie Tomasza i wzywając ją, aby pospieszyła go wybawić.
Nazajutrz odesłano Tomasza, Adolfa i pół tuzina innych towarzyszów niewoli do magazynu niewolników, zostającego pod zarządem pewnego spekulanta, który chciał tylko dopełnić liczby, aby wystawić ich na publiczną sprzedaż.
Magazyn niewolników! Niejeden z naszych czytelników może pod tem nazwaniem wyobrażać sobie ciemną, duszną, smrodliwą jaskinię, jakieś okropne piekło. Omyliłbyś się, mój niedoświadczony czytelniku! Za naszych czasów i sztuka robienia źle doszła do pewnego stopnia doskonałości; postęp, oświata nakazują unikania wszystkiego, co może razić oko, rozdraźniać czułe nerwy prześwietnej publiczności. Towar człowieczy w cenie; karmią go więc dobrze, czyszczą, czeszą, troskliwie doglądają, aby na rynku wyglądał przyzwoicie, powabnie. Magazyn niewolników w Nowym Orleanie, czysto bardzo utrzymany, nie różnił się wcale od magazynów innych towarów; przed nim codzień mogliście widzieć pod szopą równo w linję ustawionych mężczyzn, kobiety — to wystawa oznajmująca, co się w nim sprzedaje.
I zapraszają was bardzo grzecznie, abyście weszli oglądać towar. Znajdziecie tam mężczyzn, kobiety, braci, siostry, ojców, matki, małe dzieci, sprzedaje się ich pojedyńczo, po kilku, lub jak się wam spodoba.