— Lecz on zależy od tego, który go najmuje, zupełnie tak, jakby był sprzedany. Plantator zasiecze niewolnika za przewinienie na śmierć, kapitalista zamorzy głodem. Co zaś do zrywania związków rodzinnych, nie wiem, co mniej boli: czy widzieć swe dzieci sprzedane, czy umierające z głodu?
— Lecz że niewola nie jest gorszą od innego nadużycia, wcale to jeszcze nie usprawiedliwia samej niewoli, — zarzuciła panna Ofelja.
— Ja też tego nie twierdzę; przeciwnie, powiadam, że panujące u nas stosunki wołają o pomstę do nieba. Kupując człowieka za pieniądze, zaglądając mu w zęby, jak koniowi, czy zdrów, — próbując jego muszkułów, czy silny, — każąc mu skakać, biegać, czy dość zwinny, — jest to postępowanie jawne. W rzeczywistości jestto to samo, co się dzieje w Anglji: bo tu tak samo, jak i tam, jedna klasa ujarzmia drugą, aby z niej ciągnąć zyski.
— Nigdym jeszcze nie rozważała tej sprawy z tego stanowiska — przerwała panna Ofelja.
— Podróżując po Anglji, miałem sposobność badania stanu klas niższych i nie sądzę, żeby można było zaprzeczyć Alfredowi, że niewolnicy jego mają się lepiej, niż wielka część mieszkańców Anglji. Alfred wcale nie jest okrutnym panem, chociaż jest nieubłaganym dla nieposłusznych; gotów strzelić w łeb zuchwale sprzeciwiającemu się negrowi z takąż obojętnością, jak i do jelenia; ale dba o to, aby jego niewolnicy byli dobrze karmieni i wygodne mieli pomieszkania. Będąc jeszcze w spółce, nalegałem, aby oświecał naszych niewolników. I Alfred trzymał kapłana z obowiązkiem uczenia ich katechizmu; lecz jestem pewny, że uczynił to jedynie dla spełnienia mego żądania.
— I co cię skłoniło do porzucenia życia na plantacjach? — spytała panna Ofelja.
— Jakiś czas żyliśmy razem, — mówił dalej Saint-Clare, — lecz wkrótce przekonał się Alfred, że ja wcale nie umiem być plantatorem. Nazywał mnie nierozsądnym, ponieważ nie pochwalałem wszystkiego, co czynił, chociaż zrobił niejedno ulepszenie dla zadowolenia mnie. Przyczyną mego niezadowolenia było to, że nie mogłem patrzeć na niewolę ludzi, pracujących w upodleniu, wyzyskiwanych niemiłosiernie jedynie dlatego, żebym maił więcej dochodów i mógł żyć wygodnie. Prócz tego, sam próżniak, zawsze się wtrącałem w drobnostki, litowałem się nad leniwymi. Kiedy ci biedni niedołędzy przez wybieg kładli kamienie na dno swych koszów z bawełną, aby więcej ważyły, albo worki napełniali ziemią, i tylko na wierz kładli bawełnę, nie pozwoliłem ich karać, bom był przekonany, że w ich miejscu czyniłbym to samo. Oczywista, że wskutek tego upadał wszelki ład. Pewnego dnia powiedział mi Alfred, że jestem zanadto uczuciowym, zniewieściałym, do handlu niezdolnym i dlatego lepiej zrobiłbym, gdybym objął gotówkę, znajdującą się w banku, na własność i zrezygnował z gospodarowania na plantacjach. Tak się też stało, — rozłączyliśmy się.
— I dlaczegoś, kuzynie, nie oswobodził swoich niewolników? — spytała panna Ofelja.
— Nie umiałem się wznieść do tej doskonałości. Oburzałem się
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/205
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
201
przez Boecker Stove