Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
156
Chata wuja Tomasza

dnej, a jednak ich puszczają; jakichże jeszcze potrzeba środków dla ich udoskonalenia? Powtarzam i będę powtarzać, że są oni plemieniem odrzuconem i takiem zostaną, i choćbyście Bóg wie co z nimi robili, niczego dokazać nie potraficie. Ty ich nie znasz jeszcze, kuzynko, więc zaufaj mojemu doświadczeniu; urodziłam się i wzrosłam pomiędzy nimi, to też wiem co to za ludzie.
Panna Ofelja pomyśliła w duchu, że i tak już wygadała się za wiele, postanowiła przeto milczeć. Saint-Clare wygwizdywał jakąś piosenkę.
— Saint-Clare, — odezwała się doń Marja, — radabym była, żebyś zaprzestał gwizdać; gwizdanie twoje sprawia mi jeszcze większy ból głowy.
— Z największą chęcią, moja duszko, przestanę, — rzekł na to Saint-Clare. — Może jeszcze chcesz, żebym co zrobił, albo żebym czego nie robił?
— Chciałabym, żebyś miał choć trochę współczucia dla mnie cierpiącej; ty nie masz ani odrobiny litości.
— Luby aniele oskarżycielu!...
— Doprawdy, ckliwa odpowiedź.
— Jakże mi każesz odpowiadać, moja duszo? Rozkazuj tylko, gotów jestem zrobić wszystko, byleby tobie dogodzić.
W tej chwili doleciał ich uszu srebrny śmiech dziecięcy. Saint-Clare wyszedł na galerję i uchyliwszy nieco zasłony, począł także śmiać się na głos.
— Cóż tam tak osobliwego? — spytała panna Ofelja, zbliżając się do kraty.
Na dole siedział Tomasz na maleńkiej kanapce z darni; w każdej dziurce od guzika jego sukni sterczała zatknięta wiązanka jaśminu; Ewunia śmiejąc się wesoło, okręcała mu około szyi równiankę z róż uplecioną, a potem jak ptaszyna wskoczyła mu leciutko na kolana, głaszcząc go po twarzy.
— Żebyś wiedział, jak pięknie teraz, Tomaszu, wyglądasz!
Na twarzy Tomasza jaśniał szczery, poczciwy uśmiech; podzielał najzupełniej radość dziewczynki. Nagle spostrzegł pana Saint-Clare na werandzie; spojrzał na niego wzrokiem, jak gdyby prosił o przebaczenie.
— Jak możesz jej na to pozwalać? — zapytała panna Ofelja.
— Dla czegożbym miał zakazywać? — odrzekł Saint-Clare.
— Doprawdy, nie wiem; ale zimno mię przechodzi, patrząc na podobne stosunki.
— Gdyby jednak Ewunia pieściła wielkiego psa, choćby nawet ów pies był czarnym, nicbyś w tem złego nie widziała; a toż przecież istota rozumna, umiejąca czuć i myśleć, nieśmiertelną obdarzona duszą! I w tobie to obudzą odrazę? Wiem dobrze, jakie niektórzy z was, mieszkańców Północy, mają pod tym względem uprzedzenia. U nas na Południu takie uprzedzenia rzadko się spotyka; nie mówię wcale, że to zasługa z naszej strony, ale przyzwyczajenie dokonało w nas tego, co powinno było stać się wskutek poczucia obowiązków chrześcijanina, — przyzwyczajenie osłabiło w nas przesądy co do koloru skóry. Gdy byłem na Północy, nieraz zdarzało mi się doświadczyć, jak mocno jesteście