Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
122
Chata wuja Tomasza

Pod wpływem kojącego rany snu widziała jakby za mgłą cały obraz domowego szczęścia. Tuż koło poważnej postaci Racheli siedział na wysokiem krzesełku jej Henryś jakby pod opieką macierzyńskich skrzydeł; dalej spostrzegła Rut z dzieckiem na ręku, a dokoła całą rodzinę Hallidayów. — Wszystko to widziała i słyszała jakby w sennem urojeniu.
Wreszcie zasnęła tak mocno, jakby od chwili, w której opuściła o północy z dzieckiem na ręku, podczas mrozu, przy świetle tylko gwiazd na niebie iskrzących, strony rodzinne, jeszcze nie zmrużyła powiek.
I widziała we śnie przecudną krainę, kwieciste łąki, kąpiące się w zwierciadle wód wysepki i bujną zielenią pokryte brzegi. Tam w domku biało malowanym, tam przepędzała chwile szczęśliwe, to jej domek rodzinny; widziała Henrysia wesoło szczebiocącego; słyszała kroki męża, czuła, że się zbliża, czuła uściski jego, a łzy jego skropiły twarz jej, — i obudziła się.
To nie był sen. Już noc dawno zapadła; Henryś leżał uśpiony przy jej boku, na stoliku migotała świeca niepewnem światłem, a u jej wezgłowia siedział mąż jej, zalany łzami.


Dzień następujący rozpoczął się wesoło w domu Kwakrów. Matka wstała i otoczona gromadką chłopaków i dziewcząt, których nie mieliśmy czasu przedstawić naszym czytelnikom, zajęła się przygotowaniem śniadania, gdyż śniadanie w rozkosznych dolinach Indjany jest rzeczą wielce ważną i wymaga wiele zachodów.
Dlatego więc Jan poszedł po wodę, Szymon młodszy przesiewał mąkę kukurydzową, Marynia mełła kawę, Rachela jak dobroczynne słońce pobudzała wszystkich do pracy. Skoro wpośród grona jej młodych współpracowników wszczął się jaki swar, umiała go zażegnać łagodnem słowem.
W końcu usiedli wszyscy do stołu z wyjątkiem Maryni, która stojąc przy piecu, piekła sucharki.
Rachela zdawała się być szczęśliwą jak nigdy dotąd.
Gdy nalewała komu szklankę kawy lub podawała półmisek z pieczywem, było w ruchach jej tyle macierzyńskiej tkliwości, że każdy uważać ją musiał nieoledwie za swą własną matkę.
Jerzy po raz pierwszy usiadł do stołu razem z białymi, jako człowiek im równy; z początku doznawał pewnego zakłopotania, lecz wkrótce znikło ono, jak mgła poranna, pod wpływem serdecznej przyjaźni, jaką mu wszyscy okazywali.
Był to prawdziwy obraz domowego szczęścia, którego znaczenia Jerzy dotychczas nie rozumiał.
— Ojcze, a jeżeli cię jeszcze raz oskarżą? — zapytał Szymon młodszy, smarując bułkę masłem.
— Zapłacę karę, — odpowiedział Szymon spokojnie.
— A jak cię wsadzą do więzienia?
— Przecież z matką dacie sobie radę w gospodarstwie, — odrzekł ojciec z uśmiechem na ustach.