Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
119
przez Boecker Stove

Szymon Halliday, wysoki, silnie zbudowany mężczyzna, w kurtce i spodniach z grubego sukna, w kapeluszu z szerokim brzegiem na głowie, wszedł do pokoju.
— Jak się masz Rut? — rzekł, podając jej swą szeroką dłoń. — Cóż porabia Jan?
— Dziękuję, zdrów.
— Cóż tam słychać nowego? — zapytała Rachela, wsadzając pieczywo do pieca.
— Piotr Hebbins powiadał mi, że wróci przyszłej nocy z przyjaciołmi, — rzekł Szymon znacząco.
— Doprawdy? — zapytała Rachela, spoglądając w zamyśleniu na Elżbietę.
— Powiadałaś mi, jak się zdaje, że się nazywasz Harrys? — zapytał Szymon Elżbiety.
Rachela spojrzała na męża, a Elżbieta odpowiedziała drżącym głosem:
— Tak.
Strach powiększył niebezpieczeństwo w jej oczach; przyszło biednej na myśl, że już zapewne rozesłano ogłoszenia o jej ucieczce.
— Matko, — zawołał Szymon, wychodząc do sieni.
— Czego chcesz, ojcze? — zapytała Rachela, wycierając w fartuch ręce i zbliżając się do męża.
— Mąż Elżbiety jest w kolonji, przybędzie tudotąd dzisiaj w nocy.
— Czy tylko prawdę mówisz? Nie żartujesz-że? — zawołała Rachela z nieudaną radością.
— Tak jest rzeczywiście, — mówił dalej Szymon. — Piotr jeździł tam wczoraj; spotkał tam starą kobietę i dwóch mężczyzn, z których jeden nazywa się Jerzy Harrys. Z tego, co opowiadał o sobie, wnoszę, że to jej mąż. Przystojny, dziarski mężczyzna. Czy jej powiedzieć o tem?
— Poradzimy się wpierw Rut — odrzekła Rachela. — Rut, proszę, chodźno na chwilę.
Rut położyła pończochę i pospieszyła na wołanie.
— Co sądzisz, Rut, Szymon powiada, że mąż Elżbiety znajduje się niedaleko i że ku wieczorowi tu przybędzie.
Radosny okrzyk wyrwał się z piersi młodej kobiety, zaczęła klaskać w dłonie i podskakiwać z takim zapałem, że z pod czepeczka wysunęły się dwa loki i spadły na białą chustkę, zasłaniającą gors.
— Ależ uspokój się, moja droga, — odezwała się Rachela, miej rozum, Rut. Poradź nam lepiej, czy mamy jej zaraz o tem powiedzieć.
— A z pewnością, natychmiast! Wyobrażam sobie, coby to się działo ze mną, żeby coś podobnego zdarzyło się mojemu Janowi! Powiedz jej bezzwłocznie.
— Poczciwe dziecię, kochające serce! — wyszeptał półgłosem Szymon, spoglądając z rozczuleniem na młodą kobietę, myślisz tylko, jakby pociechy bliźniemu przyczynić.
— Cóż w tem dziwnego? Czyż nie dlatego jesteśmy stworzeni? Żebym nie kochała Jana i mego dziecka, nie rozumiałabym może jej nieszczęścia. Ależ chodźmy, powiedzmy jej.