Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
109
przez Boecker Stove

będzie? Stanie się tam nie dziś, to jutro, przed sądem, co się nie da uwieść wykrętami, będą to tam strachy!...
Haley przeszedł w zamyśleniu na drugi koniec parowca.
— Niech no mi się powiedzie sprzedać kilka transportów tego towaru, — mówił sam do siebie, — a rzucę ten handel... to zły interes.
I wyjąwszy z kieszeni pugilares, zaczął obliczać zyski i wydatki. Niejeden taki Haley chciałby znaleźć w zajęciu podobnem spokój sumienia.
Odbiwszy od brzegu, sunął statek znowu poważnie z biegiem rzeki, a dawna wesołość znowu zapanowała na pokładzie.

Nie wierzę, nie wierzę temu!

Mężczyźni rozmawiali, śmiali się, czytali, palili cygara; kobiety zajęte były robótkami, dziatwa się bawiła — tylko tam, na dole, panowała głucha cisza przerywana od czasu do czasu głębokiem westchnieniem.
Pewnego pięknego poranka zatrzymał się statek przy małem miasteczku w stanie Kentucky. Haley wyszedł na brzeg dla załatwienia interesów.
Tomasz, chociaż zakuty w dyby, mógł się jednak przechadzać, stanął więc na brzegu statku i z roztargnieniem spoglądał na miasto. Wkrótce spostrzegł wracającego Haleya, prędkim krokiem zdążającego do statku; obok niego szła młoda mulatka z dzieckiem na ręku, bardzo przyzwoicie odziana, wesoło rozmawiając ze służącym murzynem, co niósł za nią niewielką walizkę. Weszła ona po pokładce na statek. Wła-