Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nas wiodą. A wiesz gdzie? Do ogrodu, by zjeść lunch z Najjaśniejszym Państwem. Nieprawdaż, jest to najwyższa łaska królewska, jaka może być udzielona, zwykłym mieszczuchom z prowincjonalnego, norweskiego miasteczka! Czy pamiętasz, jakeśmy stroiły lalki na bal dworski?
Tenże sam wykwintny pan... Fürst zapomniał jego nazwiska... zdaje się podkomorzy, prowadził mnie i mówił mi po szwedzku coś, czego nie rozumiałam, gdyż byłam nieprzytomną. Nie można przechodzić straszliwszych mąk!... Gdym ujrzała ogród i weszła doń... wszystko zawirowało mi w oczach, drzewa, ludzie, stoły, stołki, lokaje, tak, że omal nie zemdlałam. Przysięgam ci, musiałam zebrać wszystkie siły...! Prowadzący mnie pan musiał odczuć drżenie mego ramienia, gdyż poprosił, bym się nie bała... Najjaśniejsi Państwo... powiedział... są tak łaskawi!...
I tak było w istocie. Ojcze niebieski, jakże ponad wszelkie wyobrażenie łaskawym był zwłaszcza Najjaśniejszy król!! Ach, ten uśmiech, ten uścisk dłoni... te oczy!! Istne morze łaski! Co mówię, łaski? Ma w sobie coś, zwłaszcza w oczach, co zachwyca, lub „przeaniela“, jak mawia Tora. Dla zobrazowania tych oczu wolę użyć wyrazu niebo, niż morze! Tylko południowcy mają takie oczy. Jakże zimno i egoistycznie... nie mogę tego przemilczeć... spoglądamy w te oczy my, ludzie północy. Takie mam przynajmniej wrażenie.
A teraz dowiedz się cudu, gdyż cud to jest, zaiste. Od tej chwili... czyli raczej od tej sekundy, w której spoczęło na mnie spojrzenie Jego Królewskiej Mości... ozdrowiałam! Co mówię, ozdrowiałam? Czu-