Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był gorszym od ojca swego Kurta, ile że, jako mądry, przemyślny, umiał kręcić do woli ludźmi i rzeczami. Był on też wielkim kaznodzieją. Po straszliwym pożarze, który zniweczył kościół Panny Marji, a zesłany został przez piorun ku wiecznej pamięci wszystkich (jak to wyłuszczę w dalszym toku niniejszej kroniki), kazał pan Maks latem, stojąc na wzgórzu, ponad placem targowym. Głos jego rozbrzmiewał po tej stronie miasta, a także dolatywał do portu, gdzie się skupili na okrętach słuchacze, i do przylądka, gdzie ludzie stali w oknach, słuchając. Ci ostatni jednak słów już rozróżnić nie mogli. Opowiadał mi też jeden z żeglarzy, że umyślnie sprowadzono okręt do sundu północnego, ale pobożnym wydał się głos kaznodziei, jak to bywa, gdy słychać głos męski z oddali, krzykiem rodzącej kobiety. Na pochwałę pana Maksa rzec trzeba, iże wszystkich przejął świątobliwym strachem i nikt się na nabożeństwo nie lenił.
Pan Maks nie przepuścił też nikomu. Śledził wiernych z kazalnicy, żali są obecni, a nawet wyszukiwał ich po domach. Przywiązali się doń zwłaszcza biedacy, jak dawniej do ojca, bo nieraz brał łaskawie udział w weselach i ślubach, spijając z nimi piwo i wspomagając ich dobrą radą w różnych sprawach. Był on wielce uczony i znał wszystkich po imieniu. Owładnął też, jako się rzekło, całem miastem, tak że w owych czasach nie obeszło się bez daniny dla duchownego, ile razy ktoś coś kupował, czy sprzedawał. Także nie zarzynano wieprzka, ni pieczono bez jego udziału, biedacy składali mu obowiązkowo ryby, a gdy bogaty, czy ubogi wydawał córkę, lub w inny sposób zmieniało się coś w czyimś domu, pan Maks zawsze musiał być wezwany i zapytany o radę.