Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 27.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz przyszedł mnie doktór odwiedzić i, zaledwie stąpił na próg, ręką wskazał w stronę kamienicy.
— A co? — rzekł z tym spokojem, jaki częsty widok śmierci daje wszystkim lekarzom — a co? dramat skończony, jak przewidywałem. Sierota poszła na cmentarz, a ostatnie jej dnie promyk złoty oświecił.
— Na tak krótko! rzekłem.
— A komuż on przyświeca stale i długo? — rzekł lekarz. — Nie doznała zawodu; biedny chłopiec kochał ją tem goręcej, że miał utracić. Dłoń jego zamknęła znużone powieki.
Doktór zadumał się trochę i nagle zwracając ku mnie, rzekł żywo:
— Nie jestże to poemat?

1886.