Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 25.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miennie nie mogłem przyrzec, że płacić będę za mieszkanie, gdy nie mam czem. Poczciwa stara przekupka dała mi przytułek u siebie w alkierzu za małą bonifikacyą. Zawadzać jej nie będę. Rzeczy i garderobę posprzedawałem, aby nie mieć ciężaru z tych rupieci. Po co mi była garderoba? Jedna odzież na lato, druga na zimę, starczy. Człowiek jest swobodniejszy. Nie czuję się też słabszym przez to, że jem tylko chleb i czasem coś trochę ciepłego. Te regularne obiady to niedobre nawyknienie — człowiek i żołądek się rozpieszcza.
Trzeba brać przykład ze stworzeń Bożych, które ani stołu, ani kucharzów nie mają, ani regularnych godzin pożywienia, i silne są i zdrowe. Więc ta metoda, urwij, podaj, musi być najlepiej zdrowiu sprzyjająca. Bieda uczy rozumu, słowo daję.
Jutro, zostawiwszy manatki moje u poczciwej kobiety, chociaż dni są zimne, pójdę do Sroczyna. Chłopca ze szkół odebrali, więc się ja ich tu nie doczekam. Posiłowski mnie przygarnie po koleżeńsku, nie wątpię — nie potrzeba mi wiele, a odsłużę, dalipan.
15 listopada. Wracam ze Sroczyna, okazuje się, żem się w rachubach omylił, nie winię poczciwego Posiłowskiego, ani żony jego, ale miejsca nie mają, obchodzą się bez gumiennego, byłbym im ciężarem. Muszą myśleć o dzieciach. Bądź co bądź, prima charitas ab ego[1]. Mają słuszność.

Gdym się wyspowiadał im z mojego nieszczę-

  1. Pierwsza miłość od siebie (łac.).