nie może przedziwniej — zawołał Bogusz, — prawdziwa opatrzność Boska. Ja właśnie szukam dzierżawcy! Rozgość się asińdziej u nas, objedź, opatrz, jak Bóg miły, zgodzimy się, będzie wilk syty i koza cała...
Starościna, posłyszawszy to, klasnęła aż w ręce, zdawało się, że to ją niepomiernie uradowało.
Szczególna rzecz, spojrzała na mnie z wyrazem jakimś porozumienia się i przebiegłości, jakby pochwalała doskonały fortel jakiś i posądzała, że ta dzierżawa była fikcyą. Znowu nie wiedziałem, ani co to jest, ani co się dzieje. Ale reszta wieczora upłynęła już raźniej i weselej.
Gdy przyszła godzina rozchodzenia się na spoczynek, starościna przywołała kamerdynera, polecając mu, aby pamiętał o wszystkich naszych wygodach. Starosta dawał mu informacye od siebie. Poprowadzono nas do gościnnych pokojów.
Okrutny ciężar spadł ze mnie, aż mi lżej było, wyszedłszy z tego fałszywego położenia. Pokoje wyznaczone były nie tylko wygodne, ale można powiedzieć, zbytkownie urządzone. Gdy się stary kamerdyner oddalił, dopierom sobie wodze mógł puścić i rozprawić się ze Zbąskim. Ja brałem to jakoś tragicznie, a mój kolega, co mnie gniewało, komedyę czystą robił z tego.
— Starym przypominasz syna! z czułością są dla ciebie, co w tem u kaduka tak desperackiego! Dzierżawę puszczą ci tanio, któż wie! in gratiam[1] podobieństwa, wnuczkę jeszcze mogą wydać za ciebie! A ten się zżyma!!
- ↑ z powodu.... dzięki...