Przejdź do zawartości

Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 22.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aj, wiater! wiater!... — dorzucił Mateusz półsenny — słyszyta, jak huczy w kuminie? Pewnie się kto obwiesił...
— Ziąb śkaradny na świecie!
— Ziąb? — zawołał Michał, podskakując, — co mi ta ziąb! Niech się psi zimna boją, bo na dworze siedzą, a człowiek, skoro je w chałupie...

Ej, moja Małgorzato,
Nie zważaj ty se na to!
Bo, choć na dworze zima,
Ale za piecem lato!
Hu! ha!

— Mateusie! Mateusie! — wrzasnął młody parobczak, wpadając nagle do karczmy.
— A co? półkwaterek ci dać?... Lej, Janklu, nie pytaj! ja rzetelnie zapłacę... do jednego grosa...
— Ale... Mateusie!...
— Co ta będziesz gadał po próżności... pij, kiedy ci dają, i tylo!
— Juści, pij!... Tu nie pij — jeno waszych kuniów niema przed karczmą!
— Ukradli! — krzyknął odrazu wytrzeźwiony Mateusz — nieszczęście moje wielkie!
Michał urwał swą piosnkę w połowie nuty.
— Ludzie, ratujta! — zawołał Mateusz — goń, kto w Boga wierzy! ratujta moją chudobę! Hej, Jankiel, psiawiaro! kto tu był obcy? to musi twoje wspólniki!...
— Co to wspólniki!... jakie wspólniki?... ja was za potwarz do sądu podam!... widzita go!... ja wam pokażę, co to jest takie kalumnie zrobić!!!... Co?... wspólniki?... kto tu złodziejski wspólnik jest?...