Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 21.djvu/08

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dni słoty i zimna i wichrów, tak samo tęsknią — ale drzewa tęsknią do wiosny i słońca, a ludzie? Ludzie, jak drzewa, wiecznie konające, za tem, co było... tęsknią i płaczą...
Pan Pliszka ocknął się, bo w mgle szarości, zapełniającej podwórze, rozległ się ostry, długi, monotonny skrzyp...
— Antoni! — pomyślał.
Tak, to był Antoni, stary robotnik, któremu kiedyś wybuch kotła wyparzył oczy, a który teraz pompował wodę na piętra, ciągnął ją kołem ogromnem. Widać go było w brzasku świtania, jakby poza szybą zmatowaną, pochylał się automatycznie, równo, jednakowo, niby wierne ludzkie wahadło...
A koło skrzypiało przeciągle, jęcząco, krzykiem spracowanego żelaza... A Kruczek namiętnie szczekał na starego kundla, który przyprowadzał ślepca do roboty.
Pan Pliszka nie mógł się dzisiaj doczekać gwizdawki.
Poszedł do kuchenki i pocichu rozpalał ogień na kominku.
— Czy to już czas? — zapytał głos z kąta, przysłoniętego parawanem.
— Jeszcze, cichocie, pani, bo się chłopiec obudzi...
Poszedł do drugiego kąta, gdzie stał drugi parawan; tam spał chłopiec, na stoliku było pełno porozrzucanych książek i kajetów, tornister leżał na ziemi, a mundur pod stołem...
Pan Pliszka posprzątał wszystko i poskładał,