Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

puje: — Wczoraj wieczorem Austrjacy urządzili przeciwwłoską demonstrację. Śpiewali swój hymn państwowy, a potem wołali chórem:
— Kukuryku! kukuryku! — dodając następnie:
— Bersaljerzy jedenastego pułku, czekamy na was!
Na zakończenie ozwał się przez tubę głos jakiegoś oficera:
— Dranie, Włoszęta, wynocha z naszego kraju!

11 października.

Wspaniały, słoneczny poranek. Pierwszy, drugi i trzeci pluton naszej kompanji zwijają namioty i przenoszą się na nowe stanowiska, by znaleźć się poza polem obstrzału szrapneli. My pozostajemy w miejscu. Przenoszą zabitego żołnierza z 13. kompanji. Ogień szrapnelowy trwa całą godzinę. Gwarzę długo z kapitanem Bono.

∗             ∗

Życie w okopach jest naturalne i prymitywne, tylko trochę jednostajne. Oto mój porządek dnia: Rankiem niema pobudki. Każdy śpi, ile mu się tylko podoba. Narażając się na poczęstunek nieubłaganem cecchino[1] można chodzić z wizytą do kolegów w innych kompanjach. Grywa się w sette e mezzo, a w braku kart także w orła i reszkę. Gdy grzmią armaty, liczy się strzały. Rozdawnictwo prowjantu jest jedynem urozmaiceniem dnia. Do picia dają nam po kubku kawy, po kubku wina i po odrobinie gorzałki. Do jedzenia dostajemy zazwyczaj po kawałku sera, wartości może 20 centesimów, i pół konserwy mięsnej. Chleb dobry, mamy go niemal wbród. O gorącą strawę nikt ani nie pyta. Austrjacy niedawno zbombardowali z 30,5-kalibrowych dział nasze kuchnie polowe i wraz z niemi porozbijali na miazgę muły, kotły i kucharzy.

  1. Żartobliwe przezwisko bomby austrjackiej.