Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poobiednia gawęda. Epizody wojenne. Zgodny entuzjazm alpinów. Isonzo! Nigdy nie widziałem wód bardziej błękitnych jak wody Isonzo! Przedziwna jest głębia tego błękitu! Schyliłem się ku lodowatej toni i z czcią nabożną napiłem się jej wody. Rzeko święta, uświęcona!…

17 września.

Odmarsz. Wcielono nas nie do dwunastego, lecz do jedenastego pułku bersaljerów, znajdującego się na łańcuchu górskim Monte Nero. Porucznik-lekarz z Rodi, należący do komendy etapu, chce mnie poznać i pozdrowić. Częstuje mnie czarką wyśmienitej kawy. Jesteśmy w linji. Porucznik Izzo udziela nam kilku wskazówek: między innemi komunikuje nam, że na pewnym odcinku gościńca będziemy wystawieni na ogień artylerji.
— Biada maruderom!
Bataljon zdaje się tem zgoła nie przejmować.
— Żelazny rocznik 1884!
„Siła moralna“ żołnierzy wzmogła się znacznie. Niedorzeczne gadaniny, przedtem dość częste, teraz cichną. Panuje nastrój wesoły. Artylerzysta z Corticelli, nazwiskiem Mengoni, towarzyszy mi przez część drogi.
Mijamy obozowisko taborów i alpinów. Artylerzysta z Bolonji oznajmia kilku gromadkom swoich przyjaciół moją obecność. Wielu z nich pozdrawia mię życzliwie. Szczęść Boże! Przechodzimy wbród Isonzo. W Magozo, małej wiosce słoweńskiej, gdzie pozostały jedynie dwie stare kobiety, żywiące się z kotła żołnierskiego, spotykamy kolumnę jeńców. Otaczamy ich. Jest ich czterdziestu sześciu; cały pluton wraz z kadetem i podoficerem. Rynsztunek mają w niezłym stanie. Siedzą w dwóch rzędach na ziemi; niektórzy palą. Większość, zwłaszcza starsi, są naogół zadowoleni ze swojego