Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sało płótnami namiotowemi, okrywającemi nasze schrony. Doliny trzęsły się w posadach. Uzbrojony moją lornetą połową, usadowiłem się w punkcie okopów, z którego mogłem wybornie przyglądać się temu widowisku. Także i Austrjacy wzmogli swój ogień, ale po niedługim czasie zamilkli, obezwładnieni liczebnością i siłą naszych bateryj.
Nasi tłukli z armat bezlitośnie, póki nie zapadły pierwsze cienie zmierzchu. W uszach brzęczało mi — w sposób jakiś szczególny.
— A, to była jedynie przekąska — zauważył obserwator artylerji, oddalając się czemprędzej z naszego rowu odbiegowego.
Wieczór. Chmury się rozdzielają… Nad morzem wznosi się sierp księżyca w pierwszej kwadrze… Tu i owdzie widać gwiazdy…

28 grudnia.

Dziś nocą trwał nieprzerwany bój obu artylerji. Prosiłem porucznika Gallassiego, dowódcę oddziału saperskiego 39 pułku bersaljerów, żeby mi udzielił wiadomości o skutkach wczorajszego ostrzeliwania koty 144.
— Szkody nieznaczne — odpowiedział. — Czterech lub pięciu rannych w 7 pułku bersaljerów, a jeden w 11-ym. Korytarze palowe okazały wielką odporność.
Nadto opowiada mi, że wczoraj wieczorem z nastaniem zmroku zbiegł na naszą stronę jakiś Rumun, jednakże w braku tłumacza nie można było się z nim dogadać.
Blade słońce poranne. Dwa „Caproni“, eskortowane przez jeden „Nieuport“, przelatują nad naszemi głowami. Działa huczą pieśnią śmierci. Pomiędzy austrjackiemi granatami, które wyrżnęły koło naszej pierwszej linji, jest wiele niewypałów. Naliczyliśmy ich już osiem… Słoneczne popołudnie. Czy nastanie znów pogoda?