Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W linji odwodów zastałem pewne ożywienie. Nadeszły podarki świąteczne. Widzę parę butelek Barbery ozdobionych przepaską trójkolorową, paczki pełne pieczywa. Przesyłkę zorganizowało jakieś towarzystwo…
Dziś, korzystając z mgły, snującej się przy samej ziemi, bersaljerowie przetrząsnęli pobojowisko między pierwszą a drugą linją. Wygrzebano tam najprzeróżniejsze graty. Longo znalazł austrjacką maskę gazową nowego systemu, małą trąbkę sygnałową, pakiet świeżo nadeszłych — i czekających odprawienia — listów nieprzyjacielskich. Spróbuję odcyfrować niemczyznę nieznanego Austrjaka. Bersaljer Spera znalazł lornetę polową. Kupiłem ją od niego. Już od dawna miałem ochotę na taką lornetę. W ten sposób i ja dostałem podarek świąteczny — od jakiegoś austrjackiego oficera, który „cofał się“ widocznie zbyt prędko w stronę Jamiano. Czy ten człowiek żyje jeszcze czy zginął?
Na tem pobojowisku znaleźć można wiele jawnych dowodów gwałtownej ucieczki Austrjaków. Plecaki, koce, chlebaki i nieprzeliczone stosy amunicji leżą wszędzie wokoło. Nie brak też bagnetów z pochwami, bomb, papierów i szmat. Mnóstwo lejów wybuchowych. Setki i setki łusek szrapnelowych rozsypane są na wszystkie strony.
Jezioro wezbrało wskutek deszczu. Kilka naszych schronów zostało przez nie prawie zalanych. Artylerja austrjacka nie oddała ani jednego strzału, także i nasza strzela niezbyt silnie.