Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Po takim rozlewie krwi i tak wielkich ofiarach!
Teraz, gdy nastąpiła zbiórka całego pułku, odnajduję znów kolegów, których nie widziałem od września zeszłego roku, jako że po przybyciu na Jaworcek zostali wcieleni do różnych bataljonów. Cieszę się ze spotkania z sierżantem saperów, Modestem Tudori z Tirano (Sondrio). Z zawodu robotnik, rozumie należycie konieczność wojny narodowej.
— Nie chcę ani słyszeć o pokoju niemieckim!“ Wszyscy pragniemy pokoju, ale trwałego i sprawiedliwego.
Gdy to piszę, Austrjacy znów zaczęli nas ostrzeliwać.
Życie w okopach, które jest prawdziwem błotnem więzieniem, daje tęgiego „bobu“ naszemu zdrowiu. Naszym strażnikiem więziennym jest artylerja nieprzyjacielska, zniewalająca nas do ciszy i bezczynności. Gdy rowy są kryte, wówczas niewola nasza jest już zupełna. Światło słoneczne przedostaje się jedynie przez otwory strzelnicze i układa się w szachownicę. To, że zdołaliśmy się dostosować do tego rodzaju wojny, świadczy o wysokich przymiotach — indywidualnych i powszechnych — szczepu italskiego.
Jeden z poruczników komunikuje mi, że książę Aosty udzielił uroczystej pochwały naszej brygadzie bersaljerskiej za jej zachowanie się w czasie dwukrotnego nocnego przeciwnatarcia nieprzyjacielskiego i za pracę koło umocnienia naszych stanowisk. Niejaki Silvio Filippi z Colle Val d’Elsa, bersaljer naszej kompanji, znajdujący się na urlopie zimowym, przysłał mi kartę pocztową tej treści:
„Nie zaniedbuję miłej powinności i ślę Panu z miejsca mego urlopu najserdeczniejsze życzenia i pozdrowienia, łącząc się z wszystkimi mymi tutejszymi przyjaciółmi, którzy byli wielce zdumieni, słysząc, że i Pan, narówni z innymi szeregowcami, musi walczyć w okopach. Nie omieszkałem wyrazić Meoniemu Pańskich pozdrowień; przyjął je z wielką radością. Pisaninę moją kończę mnóstwem pozdrowień,