po całym peronie. Rozbrzmiewa huczny śpiew; słychać go hen daleko. Moi przyjaciele wołają: „Niech żyje Italja!“
Mijamy okolicę Brescii. Rozległa zielona równina, zblakła w oświetli jesiennego słońca. Jezioro Garda: nigdy nie wydawało mi się równie piękne! Szara cytadela Peschiery: na jej widok wspominam rok mej służby wojskowej…
Bywaj mi zdrowy, czarujący półwyspie Sirmione! Jesteśmy już w skalistym i posępnym rozłogu Werony. Robi się gorąco. Zatrzymujemy się w Weronie dość długo; jeszcze dłużej w Vicenzy. W Treviso wielkie poruszenie pomiędzy żołnierzami. Przejeżdża transport rannych. Przyczepiają do nas kilka transportów piechoty. Pociąg staje się tak długi, że dalsza jazda musi odbywać się w wolniejszem tempie. Następnemi stacjami są: Conegliano, Pordenone, Sacile.
Zmierzch. Na sposępniałem niebie widać lecący dwupłatowiec typu Farmana. W Casarsa dłuższy postój: przyczepiają do nas kilka wagonów z artylerją. Na jednej platformie stoi potężnych rozmiarów działo, osłonięte gałęźmi. Ktoś z obsługi kolejowej rozwija sztandar trójkolorowy. Ogólny entuzjazm. Żołnierze różnych rodzajów broni pozdrawiają się wzajemnie. O siódmej wieczorem wjeżdżamy do Udine. Miasto pogrążone w ciemności. Na przestrzeni wielu, wielu kilometrów stoją nieskończonej długości pociągi z żywnością. Iluż to trudów i wysiłków wymaga uzupełnienie, zaopatrzenie i zaprowjantowanie wojska walczącego na froncie!
Cividale. Jest już noc głęboka i nic nie widać w ciemności. Odmarsz na kwatery. Mnie i moim przyjaciołom dostaje się izdebka na poddaszu chłopskiej chaty. Zasypiamy twardo…
O piątej pobudka. Kości mam porządnie obtłuczone. Godzinny marsz — z tornistrem, ważącym trzydzieści sześć