Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nasze wnętrzności; potem przysłuchiwaliśmy się jego gawędzie o zwyczajach i obyczajach w Ameryce północnej.
Wiadomości z pod Verdun bardzo nas zainteresowały. — Około czwartej godziny posłyszeliśmy z lewej strony wołanie:
— Do broni! do broni!
Natychmiast opuściliśmy schrony, których jest cztery w naszym okopie, i stajemy w szeregu. Wszystko to stało się błyskawicznie.
— Granaty ręczne! Granaty!
W tejże chwili wiatr sypnął nam gwałtownie śniegiem w twarz: oto są! Nasza drużyna podnosi z ziemi worek.
— Strzelać!
Wystrzeliłem trzy magazynki, poczem zacząłem sobie grzać ręce o ciepłą lufę. Austrjacy nie dali ani jednego strzału. Dziś rano ujrzałem dziwne zjawisko, którego przyczyną mogła być zpewnością tylko elektryczność. Ostrza naszych bagnetów błyszczały jakby z ognia wydobyte. Także i kapitan uczynił to spostrzeżenie. — Słoneczny poranek. Biały śnieg błyszczy oślepiająco. Austrjacy rozpoczynają zwykłą kanonadę przeciwko nieuchwytnym dla nich naszym baterjom, znajdującym się na przełęczy Saga.

27. lutego.

Zarazu trochę jasności słonecznej. Teraz od piętnastu godzin prószy śnieg. Służba w okopach. Jeżeli śnieg będzie nadal padał, nasza sytuacja może być ciężka. Dziś pierwszy raz zostaliśmy bez chleba.

∗             ∗

Stan naszych okopów nie pozostawia nam żadnego wyboru na wypadek natarcia ze strony Austrjaków. Musimy wytrwać do ostatniego. Rów nasz jest wykopany na samej