Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ruch gwałtowny wstrząsnął ręką księżnej, która bawiła się wachlarzem i chwilowy rumieniec okrył bladą twarz włoszki.
— Pan Marcel Besnard? — zapytała, jak gdyby w chęci upewnienia się, że dobrze słyszała i zupełnie poważnie dorzuciła:
— Czy nie z rodziny hrabiego Brutusa Besnarda?
— Jestto mój ojciec.
— Ah!... Dawny prokurator jeneralny?
— Tak, pani.
— To ojciec pański?
Wielkie niebieskie oczy zatrzymały się dość długo na twarzy młodego audytora, poczem młoda kobieta, nie spuszczając wzroku z jego twarzy, wyciągnęła do niego rękę.
— Przyjaciel jednego z moich przyjaciół — odtąd jesteś pan moim przyjacielem. Zajmij pan miejsce. Będzie nas więcej...
Księżna mówiła po francuzku zupełnie poprawnie, harmonijnie, z akcentem, właściwym mieszkańcom z tam tej strony gór granicznych. Głos jej szeptał pieszczotliwie, usta jej się uśmiechały, ukazując prześliczne białe zęby. Rozmowa na chwilę przerwana, znów się potoczyła. Wkrótce kółko znajomych, otaczające piękną damę, zaczęło bawić się przerzucaniem komplementów nieco szczerych, grzecznych zdań otwartych zbytnio, drobnostek czasem źle dźwięczących, bagatelek dwuznacznych. Stary baron La Chesnaye, «szambelan-deputowany», sześćdziesięcioletni modniś, łysy i dumny ze swej czaszki à la Moray, z pod poczernionych wąsów wyrzucał całe sznury bardzo cynicznych, chociaż pozornie grzecznych, sądów i zdań.
Młoda kobieta słuchała, odpowiadała, bawiła się i bawiła innych.
Orkiestra tymczasem zaczęła grać preludjum wiedeńskiego walca Jana Straussa: «Morgenblatter».