Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kobieta spojrzała na mówiącego, dokończyła swą «arję brawurową», poczem weszła do domu; w parę chwil potem wchodziła do «dining room».
Była to istota rzeczywiście piękna, młoda, wysokiego wzrostu, o skórze ciemno-bronzowej włoszek. Oczy jej wielkie, koloru habru, włosy krucze, spięte złotą szpilką, nadawały jej twarzy, o klasycznie czystych rysach cudownych transtewerjanek, które na boginie wyrastały pod pędzlem genjalnego Sanzio, te cechy cudownej piękności, jakim oprzeć się trudno. Dziwacznie ubrana, śliczna ta istota, miała na sobie kostium teatralny z jakiejś operetki: spódnicę szkarłatną Fenelli, kilka ozdób, nabytych przy rozprzedaży starej garderoby teatru «Covent-Garden», a na piersiach bukiet sztucznych kwiatów; były to dzikie różyczki.
Diva uliczna zatrzymała się na środku pokoju i śmiało patrzała na dwóch mężczyzn. Uśmiech rozchylił jej usta i ukazała zachwyconym włochom sznur białych, perłowych jej ząbków. Nie badała długo nieznajomych — wzrok jej natychmiast zatrzymał się na osobie czarno przybranej. Divy wiedzą zawsze, do kogo należy się zwracać.
— Oto jestem. Co mam zaśpiewać?... Czy «Santa Lucia»? Ale nie widzę tutaj fortepjanu... Któż będzie mi akompanjował?
Ekscelencja spoglądał na nią okiem znawcy.
— Dobrze... Jakto, mówisz po francuzku?
— Ma się rozumieć! ojciec mój był nauczycielem w Marsylji.
— Urodziłaś się we Francji?
— O nie!... W Rzymie, na Borgo.
— Córka nauczyciela?... Jesteś więc uczoną?
— Tak, umiem wszystko... nawet umiem nie wiedzieć, czego wiedzieć nie należy.
Śmiała się... Studjowała, badała wzrokiem dwóch mężczyzn, którzy się także śmieli.