Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Boczne drzwi, prowadzące z dalszych pokojów pałacowych do gabinetu, otwarły się i stanął w nich jeden z interesowanych. W tej chwili przez głowę La Chesnaya przesunęła się myśl: a gdzie jest druga strona? Gdzie szukać tej, która zapewnić mu zdoła wcale przyzwoitą sumkę, chociaż sama o tem wiedzieć nie będzie. Myśl ta zaniepokoiła go nieco zapóźno. Teraz trzeba było działać, jak gdyby mu miejsce jej pobytu było jaknajlepiej znane.
Człowiek, który stanął w progu, uśmiechnął się i prawą ręką pociągnął długą nić swego wąsa. La Chesnaye złożył głęboki ukłon.
— Chciałbym... — odezwał się mieszkaniec pałacu Tuileryjskiego.
La Chesnaye nie po raz pierwszy uprzedzał chęci warunkowe swego władcy, który niezwykł był dawać pełnych rozkazów. Zachowanie się jego na balu, to, co wówczas powiedział szambelanowi na ucho, spojrzenie, jakie rzucił na piękną księżnę de Carpegna, powinny go były uwolnić od bliższych wyjaśnień. La Chesnaye musiał zrozumieć odrazu, skłonił się bowiem natychmiast i temi odpowiedział wyrazami:
— Włoszka młoda i piękna... mąż przed paru dniami zginął w pojedynku... Zabił go wice-hrabia Besnard... Czy miłość?... Nie wiem jeszcze, ale — tu zawahał się — ale wątpię...
— Ah! — skrzywił się ten, który słuchał.
La Chesnaye pośpieszył natychmiast z ukojeniem wszelkich skrupułów:
— Jeśli sprawę będę mógł prowadzić tajemniczo nieco i nieco dłużej, za powodzenie ręczę...
— Dobrze! Gdyby ktoś podsłuchiwał tych ludzi, a nie wiedział gdzie się znajduje i z kim ma do czynienia, przysiągłby, że to są najzwyczajniejsi śmiertelnicy, grający na giełdzie, którym jakaś awantura, nic ich zresztą nie