Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dragon odbił uderzenie lancę, ale zwinęła mu się w ręku, a w tejże chwili tamten ciął go straszliwie w łopatkę.
Wszystko zaszło w jednem, krótkiem mgnieniu...
Kirasyer wypuścił teraz konia stępią i odjechał, potrząsając zwycięsko szablą, — towarzyszyły mu pogróżki i przekleństwa całego 71-go pułku.
Pojedynek skończył się tryumfem tamtych, ale wkrótce nadejść miał czas pomsty.
Nieprzyjaciel wypuścił znowu tyralierów i zbliżali się ku nam szybko potężną, wyciągniętą linią, ostrzeliwając jednak więcej bateryę prawego skrzydła, niż stojące nieruchomo pułki angielskiej piechoty. Z brygady naszej oderwały się też wkrótce dwie kompanie i śmiało przecięły im drogę.
A w tejże chwili po polach poszedł wzmożony, suchy, charakterystyczny odgłos, — chrzęst i ostre zgrzyty karabinów, którymi posługiwano się ze stron obydwóch.
Na czele tyralierów francuskich postępował oficer niezwykłego wzrostu, ogorzały, chudy, płaszcz przerzucony niedbale przez ramię, chwiał się przy każdym kroku i za plecami rozpościerał się ciemnawą plamą.
Odległość pomiędzy obu wojskami topniała coraz prędzej. Nagle Francuzi stanęli, z szeregów wysunęła się smukła sylwetka i sprężystym krokiem jęła zbliżać się ku naszym. Zatrzymał się,