Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie w swoje ręce i złamała, jak ja mógłbym zlamać teraz gęsie pióro.
Stało się to w roku 1813-ym.
Opuściłem właśnie szkołę, — miałem już lat ośmnaście, co najmniej czterdzieści włosków na górnej wardze i nadzieję posiadania z czasem więcej.
I z chwilą rozstania się z murami zakładu czcigodnego pana Birtwhistle’a, dziwnie się zmieniłem.
Unikałem towarzyszy, żadnej z gier nie umiałem oddać się z dawnym zapałem.
Za to wymykałem się na wybrzeże, albo w ciemnozielone zarośla janowców i tam, wyciągnięty na piasku, pozwalałem słońcu pieścić moje ciało, albo wpatrywałem się w dal, nieruchomo, nawpół bezwiednie rozchylając usta, zupełnie jak to czyniła dawniej mała Edie.
Dobre to były czasy! Wtedy radowało mię wszystko, a kiedy mogłem biedz prędzej, lub skakać wyżej, niż mój bliźni, uważałem życie za rozkoszne i dostatecznie wypełnione.
A teraz, teraz, wszystko to wydawało mi się dzieciństwem i marnością.
Niezrozumiałe westchnienia poruszały moją pierś młodzieńczą, wznosiłem oczy ku jasnym błękitom niebios, to znów zatapiałem w szafirowo-szmaragdowych głębiach, pieniącego się u stóp mych, morza.
Coś, jakby ciężar nieznośny, tłoczyło mi myśli,