Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/88

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    tak rozrosły w barach, że wydawał się garbaty; ponad głęboko zapadniętemi oczyma, dokoła których gęsto były usiane niewielkie błękitnawe żyłki, miał zielony daszek.
    — Ha ha! Nasz panicz powiada sobie w duchu: „Jest tu ino ich dwóch na pokładzie, i to jeden bez nogi. a drugi zupełnie ślepy. Ja zaś jestem jeszcze młody i silny“. Waszmość sobie myślisz, panie Ormerodzie, że tu pole otwarte; ale zapomniałeś o szczudle Jana, które w razie potrzeby może być okropną bronią, a o ile Pew nie umie daleko sięgać wzrokiem, o tyle słuch ma tak bystry, iż potrafi strzelać celnie, niczem inny człek, mający dwoje oczu.
    Potrząsnąłem głową.
    — Tak szubrawe łotry, jak wy, Silverze, nigdyby nie chybiły podobnej sposobności. Prawda, że nie odbywałem służby morskiej, ale walczyłem już z dzikusami na północnej granicy. Nie ruszę się, aż będę widział wolna drogę przed sobą.
    On na to roześmiał się hucznie, z całego gardła.
    — A to-ci mi pyszny żart! Powinienem był wiedzieć, że nie jesteś tak prostoduszny, jak ci z twarzy patrzy, panie Ormerodzie. O, nauka w las nie pójdzie! Założę się o cztery gwineje! Ezdrasz, skręćno, brachu, jeszcze ociupinę! O tak!
    — Czy foktopsel[1] bierze wiatr, Janie? — zapytał człowiek z daszkiem nad oczyma, a głos miał dziwnie łagodny.
    Silver zerknął w górę.
    — Zaraz weźmie — stwierdził.
    — Powiedzcież mi, jak człek ślepy może sterować? — zagadnąłem.
    Człowiek z daszkiem nad oczyma parsknął śmiechem, który mógł ściąć krew w żyłach — tak jadowita, tak niezmiernie złośliwa była wesołość, której miał ten śmiech być wyrazem.
    — Biedny, ślepy człowiek powinien sobie jakoś zarobić na chleb i tytoń, młody panie — odpowiedział z namaszczeniem.

    1. Górny żagiel przedniego masztu.
    76