Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wania w towarzystwie rekinów! Ale gdzie się zawieruszył ten rudowłosy Irlandczyk, Billu?
— Wyprawiłem go z kapitanem — odparł Bones. — Pakuj się, Janie. Zaraz odbijamy.
Z miejsca, gdzie leżałem obecnie, zgięty w kabłąk i oparłszy głowę na ogromnem brzuszysku Piotra, widziałem pomost przystani, wznoszący się o parę stóp nade mną, a na nim tu i owdzie widniejące postaci korsarzy, dalej zaś mgliste zarysy składnic towarowych i jakieś przypadkowe, niewyraźne światełka. Silver (poznałem go po wzroście i pewnem zgarbieniu ramienia, pod którem trzymał szczudło) odwrócił się na słowa Bonesa.
— A co z wozem? — zapytał.
— To fraszka — odparł Bones i kopnął wóz tak silnie, iż ten potoczył się do krawędzi pomostu i plusnął w wodę.
— Nie będzie ani śladu naszej sprawki, czyli tego, co te ludojady sądowe nazywają corpus delicti — zauważył Silver. — Jeżelibyś mnie pytał, powiem ci, Billu, żeś się sprawił doskonale.
Zesunął się po linie, zwieszającej się z pomostu, oparł koniec szczudła na przedniej ławie, wymacał swą jedyną nogą grunt pod sobą i usiadł przede mną i Piotrem. Szczudło opuścił na dno łodzi, a zamiast niego wziął w rękę wiosło; Bill Bones znalazł sobie siedzenie na tylnej ławie.
— Wszystko załatwione. — mruknął Bill. — W drogę!
Odbito wiosłami od pomostu i łódź wypłynęła na prąd, gdzie spotkała się z potężną nawałą odpływu, który właśnie się rozpoczął. Dziób łodzi, ledwo ugodziła weń pierwsza fala, podskoczył w górę, a Piotr, leżąc poza mną wydał, pomimo knebla, jęk zgrozy. Silver, pochylając się pilnie nad wiosłem, obejrzał się przez ramię i rzekł:
— Sam chciałeś jechać, kamracie. Niczyja to wina, tylko twoja własna.
Piotr rzucił się konwulsyjnie tak, iż omal nie wypchnął mnie z łodzi.
— Hej, hej! — wspomniał go Silver. — Tak robić nie trzeba. Czy chcesz nas wszystkich zatopić?
Piotr jęknął powtórnie i znów legł spokojnie.
— Patrz uważnie! — zawołał Bones. — Bryg jest już przed nami.

60