Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ IV.
Na tropie spisku.

Twarz biednego ojczulka, zalana łzami, była ostatnią rzeczą, jaką jeszcze widziałem w bladem świetle dopalających się świec. W chwilę później napastnicy wynieśli mnie w zmrok ogrodu i złożyli na wózku ręcznym, jakiego używa się do przewożenia bardziej kruchych towarów z przystani. Ogromne cielsko Piotra zajmowało już większą część powierzchni wózka, a mnie wtłoczono, jak z łaski, pomiędzy niego i boczną ścianę, co widząc Silver dźgnął Piotra, zmuszając go do większego ściśnięcia się w sobie, poczem zarzucił na nas obu wielką płachtę żaglowego płótna.
— No, mam was, mości panowie! — ozwał się wesoło. — Istna żywa waga wołu i schabek wieprzowiny — mógłby ktoś powiedzieć... i miałby rację. Kapitanie, hola, jesteśmy już gotowi na każdy rozkaz waszmości.
— A więc dalej w drogę, — Janie — odpowiedział głos mego dziadka. — Czy pamiętasz drogę? Nazwano ją Zielonym zaułkiem. Czterech ludzi wystarczy ci do eskorty. Ja z resztą drużyny pójdę inną ulicą.
— Nie troszcz się o nas, kapitanie — odparł Silver.
Zachrzęściły na żwirze kroki odchodzących i wóz potoczył się naprzód; słyszałem skrzypienie kuli jednonogiego żeglarza, który stąpał przed nami. Widocznie wydostali się chyłkiem na małą drożynkę, gdzie najmniej było prawdopodobieństwa, że ich zauważą; naraz zatrzymaliśmy się, a Silver jął odszukiwać Zielony zaułek. Wtem ozwał się:

55