Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/40

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    lśniące czarniawo, ale oczy jej były tak błękitne, jak u Darby‘ego Mc Graw, a nos ani trochę nie można było podejrzywać o zarys kabłąkowaty. Usta miała szerokie, z lekkiem jakby zagięciem w kącikach, które zacinały się dziwnie, gdy się śmiała, a gdy płakała, obwisały smutno, aż serce się krajało. Wiekiem niewiele starsza była od dziecka, a niewinność, malująca się w jej postawie, dziwnie kłóciła się z zadanem mi pytaniem. Gdym tak stał, wytrzeszczywszy w nią oczy, jej drobna nóżka dreptała niecierpliwie po wyboistym bruku.
    — No, panie łaskawy, — odezwała się chłodno — czy waćpan przypadkiem nie umiesz tyle po angielsku, co po hiszpańską?
    — N...nie — udało mi się wyjąkać. — Ale... ale prawdę powiedziawszy, gospoda pod Głową Wielorybią nie jest miejscem odpowiedniem dla osób takich, jak pani.
    Przymrużyła oczy.
    — Zdaje się, że nie rozumiem, o co panu chodzi — odpowiedziała. — Idę tam, by spotkać się z moim ojcem.
    — Ależ ojciec żadną miarą nie pochwali pani za przybycie tam o tej porze — zauważyłem.
    Nieznajoma wybuchnęła gromkim śmiechem.
    — Pan mówi, jakby był dokładnie powiadomiony o jego sposobach postępowania — uznała. — Ale mniszki od św. Brygidy nieraz mi to kładły w uszy, jak mam się wybierać na ten grzeszny świat, a niestety jużem się napatrzyła nieco grzeszków. Przeto postanowiłam sobie, że zakosztuję dzisiaj wieczorem nieco przygód za to, że przez tyle tygodni byłam, jak w kozie, zamknięta w tym przebrzydłym, brudnym okręcie; kazałam więc Don Pablowi, który był oficerem dyżurnym, aby przygotował łódź dla mnie... mimo, że ów załamywał ręce i perswadował mi, że chcę go tem przywieść do zguby.
    Roześmiałem się w duchu z tej dziwnej samowoli jej kaprysu. Prawdę powiedziawszy, mogłem sobie wyobrazić, jak młodzi don‘owie z fregaty kochali się w niej na zabój.
    — Ale to nie upoważnia pani, by wybierać się nocą do szynku pod Głową Wielorybią — upomniałem ją. — Doprawdy, pani nawet myśleć o tem nie powinna.

    28