Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/38

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    wioślarzy, którzy mieli mnie odwieźć na brzeg. Stojąc na schodkach burtowych, napomknąłem mimochodem o dwóch okrętach, które tu rankiem przybyły.
    — Ten bryg miał bliższą styczność z naszym przyjacielem Rip-Rapem, — nadmieniłem.
    — A jakże — odpowiedział Jenkins posępnie. — Jakoś mi się to dziwne wydaje, by Bardadyjczyk miał przywozić rum i cukier do Nowego Jorku. Zwykle zdają to na Yankee‘sów.
    — Prawda, — potwierdziłem, — ale w każdem prawidle może się zdarzyć wyjątek.
    Na pokładzie hiszpańskiej fregaty rozległ się donośny, srebrzysty głos świstawki.
    — Źle to, że niema tu obecnie żadnego z naszych okrętów — zauważyłem. — Rip-Rap zakosztowałby własnej pigułki.
    Pan Jenkins, nie marszcząc nawet twarzy, okazał po sobie ogromne niezadowolenie.
    — To mają być Hiszpanie! — parsknął. — Cóż oni tu mają do roboty, chciałbym to wiedzieć!
    — Może wichura zagnała ich na północ w czasie żeglugi? — postawiłem przypuszczenie.
    Pan Jenkins parsknął po raz drugi.
    — On wcale nie zboczył z drogi. Ich przybycie grozi jakimś nieszczęściem, niewiadomo zupełnie, jak go uniknąć.
    — Jakiem nieszczęściem? — dopytywałem się.
    Wzruszył ramionami.
    — Niewiadomo, powtarzam. Ale od Hiszpanów nigdy nam nie przyszło nic dobrego, panie Ormerod, możesz mi wierzyć.
    Zanim zdołałem mu odpowiedzieć, bosman oznajmił, że łódka już czeka w pogotowiu koło schodków, więc rzuciłem panu Jenkinsowi przelotem kilka słów pożegnania, gdyż jego tępa zgorzkniałość odstręczała mnie od bliższej z nim zażyłości.
    Gdy moja łódka, odbiwszy od pocztowego statku brystolskiego, pomykała chyżo przed siebie, naraz z za kadłuba hiszpańskiej fregaty wyłoniła się spora szalupa i zaczęła nas gonić, popędzana przez dwunastu zgorzałych chłopa, wiosłujących co sił. Na rufie, za komendantem, siedziała na

    26