Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Fora stąd, ty rudy szczurze! — jął gderać sztorman. — Wynoś się ze swem szczęściem! Ładne szczęście przyniosłeś Janowi Flintowi... aż mu charczy w grdyce!
— Darby Mc Graw! — labiedził Flint. — Hej, Darby! Przynieś mi rumu, Darby Mc Graw!
Drzwi kapitańskiego pokoju zatrzasnęły się, tłumiąc skargę konającego; Darby stał przez chwilę, wygrażając pięścią w stronę tychże i jął przeklinać:
— Bodaj zczezł, kto odmówi pacierz za twą duszę! Kto poda ci kęs strawy, niech zawrze w nim gorzką trucizną! Obyś nigdy nie zaznał kojącego snu ani życzliwości... Ale po cóż to wszystko? Tylko ognie piekielne zdołają dostatecznie ukarać człowieka tak złego jak ty!
Odwrócił się w strapieniu i dostrzegł mnie. Łzy ciurkiem pociekły mu po piegowatych policzkach.
— Ach, panie Bob, kapitan tam pewno umarł lub niewiele mu brakuje do tego... a Bones... wy... wypędził mnie precz, bo... bo bał się, że będę go szpiegował... tak powiadał... i tę mapę, którą on wycyganił od Flinta w czasie jego choroby! Klnę się na skałę Cashel! jużem zerwał z piratami! To nikczemna zgraja! Jedźmy do domu!
— O ile tylko potrafimy, Darby! — odpowiedziałem.
On przetarł sobie kułakiem oczy, spojrzał na mnie chytrze i odrzekł:
— Doprawdy, panie Bob, zdaje mi się, że nikt z nas długo nie pożyje.






346