Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bones kopnięciem nogi odrzucił na bok satynowy surdut, zakrywający zwłoki; pociągła, blada twarz Murraya roześmiała się jakgdyby zlekka drwiąco do obecnych; jedna ręka obejmowała jeszcze tabakierkę.
— Bodaj..., tak-ci on zawsze wyglądał! — szepnął Flint.
— Niepojęte dziwy! — ozwał się Bones. — On tak wygląda jakby wiedział, że jesteśmy tutaj... i nie możemy mu nic zrobić.
Silver nic nie mówił, wpatrując się z pod namarszczonej brwi w nieboszczyka, jakgdyby usiłował odczytać coś, co się taiło za niewrażliwemi rysami.
— Będzie wyglądał inaczej, gdy go wychłoszczę — zajęczał człowiek z nahaja, odtrącając Czarnego Psa. — Poczekajcie, niechno przejadę po jego plecach, kapitanie. Zaraz zejdzie ten uśmiech z jego djabelskiej twarzy.
I już nieszczęśnik podniósł ramię do ciosu, gdy uchwycił go za nie Jan Silver.
— Nie, nie, Tomaszu! — zawołał. — Murray nie żyje!
— Nie żyje? — odpowiedział ów człowiek, jak oszołomiony. — Ale tyś mi obiecał, że będę go mógł oćwiczyć!
— Tak, Tomaszu, ale nie wolno ci bić umarłego.
— Czemu? On bił mnie, aż byłem prawie że nieżywy. Trzech mych kamratów zachłostał na śmierć, a Job Pytchens kona w tej chwili na piasku.
Ale wdał się w tę sprawę sam Flint, wyrywając z niekłamanem obrzydzeniem nahaję z garści Tomasza.
— Nie wolno ci bić nieboszczyków, Tomaszu, — zgromił go kapitan Konia morskiego. — To przynosi nieszczęście. A przypatrzcie-no się, jakie szczęście nam sprzyja, odkąd znaleźliśmy Darbego Mc Graw! Powiadam wam, towarzysze, że dałbym się powiesić za moje szczęście! Bones mruknął coś potwierdzająco, a Silver dodał: — Tak, tak, kapitanie, lecz jeżeli wolno ci doradzić, powinieneś, nie tracąc czasu, zakopać Murraya w ziemię.
Wszyscy zamienili spojrzenia, pełne zabobonnego lęku, a Bones przemówił ochrypłym głosem:
— Czyż on nie był prawie jakąś istotą nadludzką?

309