Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Poniechaj obawy, Marcinie — odparł Murray. — Przeżyłem już niemało burz na Królu Jakóbie. Zwiń żagle, w tem masz rację; ale jeżeli niepotrzebnie poświęcimy maszt, to przez tygodnie będziemy kuleli. Skąd idzie ten wiatr?
Marcin wymachnął ręką w stronę północno-zachodnią.
— Spójrz-no sam, kapitanie. Jestem już człek stary, ale nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
W odpowiedzi na to Murray wspiął się z niebywałą zręcznością po linach masztu tylnego, ja zaś wygramoliłem się za nim. Byliśmy o jakie pięćdziesiąt stóp nad pokładem, gdy ujrzeliśmy wyraźnie gołem okiem ogromną purpurową płachtę, którą posuwała się naprzód przez północną połać nieba — było to zjawisko dzikie i piękne zarazem, o jaskrawem natężeniu kolorów. Poszarpane wstęgi błyskawic tryskały z jej ciemnych głębin. Strzępiaste kiście chmurzysk burzonośnych rozwijały się wokoło, niby macki jakiegoś olbrzymiego polipa. Wszystko to zbliżało się ku nam z niesłychaną chyżością, a przez te kilka chwil, przez które przyglądaliśmy się zjawisku, już zdołało ono zasłonić znaczną przestrzeń nieba i morza.
Dziadek wykrzywił twarz gniewnie.
— Zapóźno już poświęcać maszt tylny — ozwał się. — Nie mielibyśmy czasu uprzątnąć złomu.
W raz też po całym okręcie rozbrzmiały jego komendy.
— Na reje, marynarze! Hola, Coupeau! Przymocuj silniej armaty przednie i sprawdź, czy baterje boczne są zabezpieczone i strzelnice pozamykane. Pozamykać wszystkie luki, Saundersie!
Nie dał on i mnie spokoju, gdy zstąpił na rufę.
— Przynieś zwój cieńszej liny, Robercie — rozkazał mi krótko. — Wszyscy będziemy musieli silnie się przywiązać.
— Czy mam zanieść Moirę na dół?
Zawahał się.
— Nie, będzie miała lepszą sposobność... — i nie dokończył zdania. — Niech zostanie na pokładzie. W razie potrzeby będziemy jej tu mogli służyć pomocą. Śpiesz się,

270