Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale czemuż to światło jest takie dziwne? — zapytała. — Zupełnie tak wygląda, jakby ktoś otworzył drzwiczki gorejącego pieca kuchennego.
— Nadciąga brzydka pogoda, mości panno — odparł dziadek. — Powinnaś asińdźka iść na dół.
Ale ona cofnęła się przed nim i obiema rękami pochwyciła silnie za ramię Piotra i mnie.
— Nie, nie, ja nie chcę iść tam znowu — załkała. — Tam, w kajucie, nie mogę myśleć o niczem, jak tylko o bólu, który nade mną zaciężył. Pozostanę tutaj na wolnem powietrzu.
— Doprawdy nie będzie to miejsce bezpieczne w czasie burzy — przekonywałem ją.
Ale ona tem silniej nas się uchwyciła.
— Nie pójdę na dół. Wolę być wzięta przez korsarzy, niż zejść na dół. Tam na dole hałasy wody i okrętu będą mi brzmiały, jak lament upiora w zielonym pokoju, gdzie zmarł mój dziadek... Nie, nie! W kajucie przebywa jeno śmierć... i światło takie jest posępne... i te zgiełki będą rozlegały się wokoło mnie... jakby przez całe życie... Nie chcę, nie chcę tego! Zaprawdę nie dbam o żadne niebezpieczeństwo, jeżeli będę mogła pozostać tutaj i widzieć wszystko.
— Pozwolimy waćpannie pozostać — rzekł Piotr uspokajająco. — Ja, lepiej pozwólmy zostać tej ciewczynie, Murrayu. Bob i ja bęciemy się nią opiekować.
— Będziemy — poparłem jego słowa.
Dziadek popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem.
— Zdaje się, Robercie, że zaczynasz zmieniać przekonanie — zauważył. — W każdym razie niech Moira pozostanie z nami. Przypuszczam, że nic się jej nie stanie od zmoknięcia.
Ale burza trzymała się od nas zdala przez cały poranek, gdyśmy jechali wzdłuż wschodniego wybrzeża wyspy, a następnie na pełne morze, by osaczyć Konia morskiego od północy. Coupeau raz wraz walił w nieszczęsny statek i strzaskał mu maszt przedni; jednakowoż przeciwnik wciąż trzymał się zdala od brzegu i czynił rozpaczliwe wysiłki, by nas wyprzedzić i zyskać swobodną drogę w stronę

268