Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na północ, pomiędzy nami i ostrówkiem, zwanym Wyspą Szkieletów.
Murray powiódł bystrem okiem po ożaglowaniu i zawołał na Marcina.
— Czemuż to na bezanmaszcie niema żagli? — zapytał.
— To z powodu tego ostatniego ... strzału, kapitanie — odpowiedział sztorman, podnosząc rękę do czoła. — Gdyby pan się przyjrzał, zobaczyłby niechybnie, jak to nas poczęstował ten ... dwunastofuntowiec.
Poszliśmy za jego wskazującym palcem w stronę wyżłobienia pod bezanreją. Kula, która tylko drasnęła głowę pułkownika O‘Donnella, o wiele cięższe draśnięcie zadała masztowi tylnemu. W maszcie była wyrwa na głębokość paru cali, tak dokładna, jakgdyby wyrąbał ją topór jakiegoś olbrzyma.
Dziadek z wielką powolnością zażył tabaki.
— Co za traf! Co za traf! — mruknął.
A potem głośno dodał:
— Wiele nas kosztował ten strzał, bodajby go! No, Marcinie, przy najbliższej sposobności musimy spławić ten maszt, ale i bez niego uda się nam zapędzić Flinta w kozi róg. Koń morski jest już przegniły i ciężko porusza się na wodzie. Jakób może krążyć wokoło niego przy tym wietrze.
W ogorzałej od wichrów twarzy Marcina pojawił się posępny wyraz.
— Przepraszam, panie miłościwy, ten... wiatr wcale mi się nie podoba. Będziemy mieli ... burzę, albo też jestem skończonym ciemięgą.
Dziadek wzruszył ramionami.
— Burza, czy nie burza, ale Koń morski wiezie prawie czterysta tysięcy funtów.
— Tak, panie łaskawy; ale, za pozwoleniem, najlepiej będzie go zatopić i szukać schronienia.
— Zatopić go! Człowiecze, ależ utracimy skarby!
— Lepiej utracić skarby, co są na Koniu morskim, niż pójść na dno — odrzekł Marcin z przekąsem. — Czyń waszmość, co ci się podoba, ale jestem ...., jeżeli to nie nad-

265