— Na własną rękę, czy nie na własną, ale gdzież się podziało dwóch moich ludzi? — zaperzył się Flint. — Dobrzy marynarze na pniu się nie rodzą.
— Istotnie się nie rodzą: na pokładzie Konia morskiego mordują się w najlepsze nawzajem, — potwierdził dziadek. — Dalipan, waszeć nie masz żadnych dowodów na poparcie swego zarzutu.
— Żadnych dowodów? — zawył Flint. — Ci dwaj wykradli się z mego lazaretu, a tejże nocy dwaj ludzie stojący na warcie...
Dziadek podniósł brwi.
— Phi! phi! słyszane rzeczy! „dwaj ludzie, stojący na warcie!“ Nawet Jan Silver i ślepy Pew zdołaliby się wymknąć takim niedorajdom, a cóż dopiero dwaj zdrowi ludzie, z których jeden jest chyba największym osiłkiem, jakiegom widział w mem życiu.
— No tak, dwóch uciekło, a dwóch zginęło — upierał się Flint na swojem. — A jeżeli nie stało się to za pośrednictwem tych dwóch, którzy uciekli...
— Jakież masz na to dowody?
— Dowody?
— Tak, dowody, powiedziałem. Gdzież ich ciała?
— Doprawdy, nigdyśmy...
Dziadek wzruszy! ramionami.
— Widzisz? Zdaje się, że sam nie wiesz, co mówisz, mój drogi. Pozwólże mi jednak powtórzyć, że jeżeli zostawiłeś okręt przez całą noc na opiece dwóch ludzi, zasłużyłeś na to, by postradać zakładników i ażeby pozbawiono życia całą wartę. W każdym razie nie zyskasz sobie mego współczucia.
Flint ujął w garść jelce puginału.
— Ejże, mówię ci, Murrayu, że ta cała sprawka brzydko pachnie. Sam waszmość namawiałeś mnie do wzięcia zakładników nie mojać to była myśl. Potem zaś, ledwo przyszli na mój okręt, wnet-ci już byli z powrotem u was. To mi się nie podoba. Jest w tem jakieś matactwo!
— Gdybym twoich zakładników znalazł na pokładzie Jakóba przed odjazdem, albo nazajutrz, byłbym ci ich nazad zwrócił, — odrzekł Murray głosem stanowczym. — Ale niema się tu o co kłócić, bo czy miałeś zakładników
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/246
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
234