— Czy jesteś przekonany, że musisz iść z Robertem? — zapytał. — Ręczę waćpanu, że jemu tu nawet włos z głowy nie spadnie.
— Ja, ja idę!
Dziadek za całą odpowiedź wzruszył tylko obojętnie ramionami, i zaczął się wspinać na pokład; Piotr i ja poszliśmy za nim. Za jego pojawieniem pijacka wrzawa ucichła, jakby makiem siał, ale widoczne wszędy ślady hulanki odrazu wpadły w oczy. Pod grotmasztem stała beczka rumu, w której górne dno było wybite. Koło kajuty forkasztelu deski splamione były krwią, a jakiś bladolicy chłystek brudną płachtą zawiązywał sobie ramię i półgłosem miotał przekleństwo na swego kamrata, który pokryjomu obcierał nóż w zwój strzępiastej liny. Przed chwilą jeszcze wszędzie tu zabawiano się grą i pijatyką, swarzono się i śpiewano — a teraz nagle wszyscy oderwali się od swego zajęcia, wlepiając w nas wytrzeszczone oczy.
Murray na ten ich wzrok, przerażenia pełny, odpowiedział nieskrywaną wzgardą, która, jak się przekonałem, udzieliła się i mnie samemu. Po karności i ładzie, jakie panowały na Królu Jakóbie, Koń morski czynił wrażenie wprost niesamowite; mówiąc poprostu, panował tu brud i niechlujstwo. Pokład był zawalony najprzeróżniejszemi rupieciami; takielunek wisiał niedbale i powiązany był niezdarnie, jak mi się wydawało, acz byłem sam jeszcze partaczem w sztuce żeglarskiej; żagle były poszarpane, nędznie połatane i byle jak nawinięte na reje; łodzie, beczułki, rozklekotane sprzęty, zapasowe liny i drągi leżały dokoła w zupełnym nieładzie. Deski, po których stąpaliśmy, były oślizgłe od tłustości. Z poręczy odpadała farba, a na lufie działa, ustawionego w niewłaściwem miejscu, widać było plamy rdzy.
Flint zataczając się, zeszedł ku nam z rufy; stan jego trzeźwości był w najzupełniejszej zgodzie z całem otoczeniem. Podobnie jak większość jego ludzi, zdjął z siebie surdut, koszulę, pończochy i obuwie, by mógł łatwiej znosić spiekotę lata podzwrotnikowego. Obszerne na nim szarawary z żaglowego płótna, takusieńkie jakie nosili prości okrętnicy, były zaplugawione brudem i smołą. Na obnażonych łydkach i ramionach pełno było śladów zastygłej krwi,
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/168
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
156