Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie sądzę. Przekonałem się, że taka szalupa istnieje, kazałem jej szukać nietylko w dół rzeki, ale i w górę, aż do Richmond. Jeżeli dzisiejszy dzień nie przyniesie nic nowego, to sam puszczę się na eksploracyę i będę ścigał raczej ludzi, niż statek. Ale pewien jestem, że dowiem się dziś jeszcze, gdzie jest „Aurora.“
Przez cały dzień jednak ani Wiggins, ani jego pomocnicy nie dali znaku życia. Wszystkie dzienniki rozpisywały się w dalszym ciągu o dramacie przy Upper Norwood, wszystkie rzucały podejrzenie na Tadeusza Sholto. Dowiedzieliśmy się z gazet tego tylko, że śledztwo miało się rozpocząć nazajutrz.
Wieczorem podążyłem znowu do Camberwell, aby podzielić się z paniami naszem utrapieniem.
Gdym wrócił, Holmes był ponury i tak zajęty jakąś analizą chemiczną, że nie odpowiadał wcale na moje pytania. Do późna w noc słyszałem stuk retort i dolatywały mnie ostre zapachy.
Obudziłem się nagle o świcie i ujrzałem go przy mojem łóżku.
Przebrany był za marynarza i niepodobny do siebie.
— Puszczam się na rzekę, Watsonie — oświadczył mi. — Po głębokiem zastanowieniu wysnułem pewien wniosek i chcę się przekonać, czy jest słusznym.
— Wszak mogę panu towarzyszyć?
— Nie. Wolę, żebyś pozostał tutaj, jako mój przedstawiciel. Niechętnie się oddalam, bo Wiggins powinien tu przyjść w ciągu dnia. Możesz pan odpieczętowywać wszystkie listy i telegramy, któreby nadeszły pod moim adresem. A gdy się dowiesz czego nowego, postąp wedle własnej intuicyi. Czy mogę liczyć na pana?
— Naturalnie.
— Donosić mi o tem nie można, bo ja sam nie wiem,