Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Toby, obwąchawszy cały plac, puścił się wreszcie, nie węsząc nawet, tak był pewnym kierunku.
Zeszliśmy wdół, ku składom drzewa nad rzeką. Toby podskakiwał i warczał, po chwili wpadł na podwórko, gdzie robotnicy piłowali deski i z przeraźliwem szczekaniem rzucił się na przywiezioną tylko co beczkę, której jeszcze nie zdjęto z wozu. Obręcz jej i koła wozu oblepione były smołą.
Pies zwiesił język i dyszał, rad widocznie z dokonanego dzieła.
Spojrzałem na Holmesa, on na mnie i obaj parsknęliśmy szalonym śmiechem.