Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„W chwili tej właśnie twarz mojego ojca wykrzywiła się bolem śmiertelnym, oczy rozwarły się szeroko, zęby zgrzytnęły, zawołał głosem strasznym:
„— Nie wpuszczajcie go! Na miłość Boską, nie wpuszczajcie!
„Odwróciliśmy się obaj do okna i wśród mroku ukazała nam się twarz spłaszczona o szybę.
„Za oknem stał człowiek z długą brodą i niesforną czupryną, z oczu jego biła dzika nienawiść i okrucieństwo. Obaj z bratem rzuciliśmy się do okna, lecz zjawisko znikło.
„Gdyśmy powrócili do ojca, głowa zwisła mu już na piersi, oddech zamarł.
„Tegoż wieczora przeszukaliśmy cały ogród, lecz nie było ani śladu strasznego człowieka. Na trawniku pod oknem dostrzegliśmy tylko odbicie jednej nogi.
„Gdyby nie ten ślad, moglibyśmy przypuszczać, że ta dzika twarz była wytworem naszej wyobraźni. Niebawem jednak przekonaliśmy się dowodnie, że coś się koło nas knuje; nazajutrz rano znaleziono otwarte drzwi od pokoju, w którym leżał nieboszczyk, wszystkie meble były poprzestawiane, na piersiach zmarłego przypięto papier z napisem: „Znamię czterech.“
„Co znaczyły te słowa? Kto tu był wśród nocy? Do dziś dnia nie dowiedzieliśmy się o tem. O ile można było stwierdzić, nic nie ukradziono, choć wszystko w pokoju było poprzewracane do góry nogami.
„Obaj z bratem tłómaczyliśmy sobie obawy ojca tem dziwnem zjawiskiem, które mu się ukazało w ostatniej chwili jego życia, ale kto to był, pozostało dla nas zagadką nierozstrzygniętą.“
Mały człowieczek umilkł, zapalił znowu nargil i przez chwilę pogrążył się w zadumie.
Byłem wzruszony tem opowiadaniem; przy wzmiance o śmierci kapitana Morstona, spojrzałem na jego córkę i do-